Jakie są pana cele w polityce zagranicznej?
W pierwszej kolejności interesowałbym się Unią Europejską, w drugiej państwami europejskimi, a dopiero w trzeciej USA. Przyjaciół trzeba szukać blisko siebie. Jestem zwolennikiem pogłębiania integracji europejskiej, by UE docelowo stała się czymś na wzór Stanów Zjednoczonych. Chodzi więc o ograniczenie państw narodowych, o równą minimalną płacę w całej Unii, o to, by obywatele byli tak samo traktowani, niezależnie, czy żyją nad Wisłą czy nad Renem. Docelowo powinniśmy przyjąć euro, bo to da szansę, by płace w Polsce nadgoniły Zachód. Ale do tego potrzeba referendum, by to była wyraźna wola narodu, a nie tylko jakiejś wąskiej grupy. Chciałbym też powrotu do dobrej współpracy ze wschodem Europy. Nie możemy się plecami odwracać do sąsiadów, bo prędzej czy później obróci się to przeciwko Polsce.
Jak do tego wykorzystać kompetencje prezydenta?
Niestety, w polskim systemie prawnym prezydent nie ma zbyt silnej pozycji. Należałoby ją wzmocnić, by prezydent wszedł trochę w rolę Senatu i mógł nie tylko wetować ustawy, ale również zgłaszać do nich poprawki, które Sejm mógłby odrzucać jedynie kwalifikowaną większością głosów. Warto by wzmocnić także jego niezależność. Podoba mi się pomysł jednej siedmioletniej kadencji, dzięki czemu byłby uniezależniony od swoich wcześniejszych mocodawców. I dzięki temu też jedynie raz na 28 lat zbiegałyby się w tym samym roku wybory sejmowe i prezydenckie.
Jakie będą trzy najważniejsze inicjatywy ustawodawcze?