Pan Trzaskowski [...] jest jednym z ostatnich ludzi, którzy mogliby uchodzić za tych zdolnych do budowy jakiejś ugody" – ocenił w Polskim Radiu Jarosław Kaczyński. Słowa te padły w wywiadzie, który został przeanalizowany na wszystkie strony. Bo też odgadywanie zamiarów partyjnej centrali na Nowogrodzkiej, która pełni rolę superrządu w układzie, jaki się w Polsce wytworzył, zaczyna coraz bardziej przypominać kremlinologię lat 80. Z prędkości, z jaką Leonid Breżniew machał ręką na placu Czerwonym w Moskwie, wnioskowano, kto upadnie, kto zostanie wywyższony i jak długo potrwa sowiecka inwazja na Afganistan.
Polski odpowiednik kremlinologii, który chyba należałoby nazwać pisologią, istnieje trochę z konieczności, podobnie jak pierwowzór – gdyż mimo obietnic składanych przed 2015 r. władza w swoich mechanizmach, planach i koncepcjach nie jest ani trochę przejrzystsza niż ta poprzednia. A nawet mniej – sytuację komplikuje istnienie faktycznego centrum decyzyjnego poza rządem.
Tak czy owak, prezes Kaczyński zarysował część planów i pomysłów – m.in. twardo stojąc przy pomyśle repolonizacji mediów – a „Rz" poinformowała o kolejnych, takich jak zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu (100 okręgów) czy powrót do 49 województw.
Nie wszystko musi się spełnić albo nawet pojawić w formie planu. Mimo to wyciągnąć można kilka wniosków. Po pierwsze – trzy lata do wyborów parlamentarnych Kaczyński widzi jako prawdopodobnie ostatnią okazję, by zrealizować wiele daleko idących zamiarów i dokończyć rozpoczęte batalie. Niektórzy powiedzieliby: ostatnią okazję, by tak nastroić aparat państwa, żeby nikomu innemu nie udało się wygrać wyborów. Możliwe zresztą, że dla Kaczyńskiego jedno wynika z drugiego: prezes PiS może być przekonany, że docelowy stan rzeczy, który chce w tej kadencji osiągnąć, będzie dla Polski w tak oczywisty sposób dobry, że musi oznaczać kolejne zwycięstwa PiS. Nie dlatego, że pójdziemy w jakiś miękki autorytaryzm, ale dlatego, że ludzie będą z PiS zadowoleni.
Po drugie – wiele wskazuje na to, że czeka nas okres wzmożonej rewolucji. PiS nie jest partią konserwatywną lecz socjalistyczno-rewolucyjną, przy czym rewolucja jest reglamentowana i ograniczana do wybranych obszarów. Teraz może pójść szeroko. To oznacza nie tylko otwieranie frontów, np. w sprawach tak nośnych jak wolność słowa, ale też narastającą frustrację i wrogość wyborców drugiej strony.