Najpoważniejsze skutki miały zamieszki w portowym Suezie na północnym wschodzie, gdzie zginęło co najmniej sześć osób, jak podał portal dziennika „Al Ahram". W całym kraju było ponad 250 rannych.
Dziesiątki tysięcy Egipcjan zgromadziły się w piątek na placu Tahrir w Kairze. Jak dwa lata temu, gdy rozpoczęła się rewolucja przeciwko dyktaturze Hosniego Mubaraka, centralny plac stolicy stał się najważniejszym miejscem protestu wobec władzy, tym razem skupionej w rękach islamistów z Bractwa Muzułmańskiego. Część opozycji nie ukrywa, że chodzi o obalenie prezydenta Mohameda Mursiego,czyli o nową rewolucję. Późnym wieczorem w stolicy znowu toczyły się walki radykalnych opozycjonistów z wojskiem.
W piątek do starć dochodziło w wielu miastach, a w Ismaili na północnym wschodzie podpalono siedzibę Bractwa Muzułmańskiego. Radykalna opozycja w Aleksandrii mówiła o śmierci „dwóch męczenników", ale nie było niezależnego potwierdzenia tej informacji.
Jeszcze w czwartek prezydent Mohamed Mursi oskarżył „pozostałości reżimu Mubaraka" o organizowanie kontrrewolucji. I wezwał opozycję do pokojowych obchodów rocznicy rewolucji 25 stycznia. W piątek wieczorem, gdy wiadomo było, że nie wszędzie było spokojnie, premier Hiszam Kandil zwrócił się za pośrednictwem Facebooka do liderów partii opozycyjnych, by zadeklarowali, że sprzeciwiają się zamieszkom i atakom na budynki publiczne.
– Rewolucja przeciw Mubarakowi miała na sztandarach: chleb, godność, wolność, sprawiedliwość, sprzeciw wobec dominacji armii. Wiele z tych celów nie zostało zrealizowanych. Ale ludzie teraz wiedzą, że ich głos się liczy. – mówił „Rz" politolog Said Sadek, profesor Amerykańskiego Uniwersytetu w Kairze.