W ostatnim czasie rząd Beaty Szydło zaczął intensywnie chwalić się osiągnięciami gospodarczymi kraju, sądząc, że może to odwrócić negatywny trend, który ujawnił się niedawno w sondażach. To jednak całkowicie błędna strategia – Polacy prawie w ogóle nie kierują się w swoich politycznych wyborach względami ekonomicznymi i nic ich nie obchodzi, jak partie rządzące radzą sobie w sprawach gospodarczych.
To być może zaskakująca teza, ale opiera się ona na oczywistych faktach. W całej 28-letniej historii wolnej Polski wyborcy prawdopodobnie tylko raz zagłosowali „ekonomicznie", a i to nie za bardzo. Chodzi o elekcję 1991 r., kiedy to zmęczone kosztami reformy wstrząsowej społeczeństwo wyraziło swój sprzeciw wobec niej tym, że na partie kwestionujące jej sens oddało stosunkowo wiele głosów. To wówczas drugą siłą w parlamencie stał się Sojusz Lewicy Demokratycznej, który ostro krytykował sens poczynań ekip solidarnościowych. Trzeba jednak pamiętać, że wybory te wygrała jednak Unia Demokratyczna, która była symbolem bolesnych reform, choć zdobyła niewiele ponad 12 proc. głosów. Nie przeszkodziło to jednak, by ugrupowania postsolidarnościowe, a nie postkomunistyczne, utworzyły rząd i... kontynuowały dotychczasowe reformy. Nawet więc w tamtych wyborach czynnik ekonomiczny nie przesądził o zmianie politycznej (choć w pierwszej fazie zmienili się reformatorzy – Bieleckiego zastąpił Olszewski).