Wiosna odcina się od tradycyjnej lewicowej symboliki, nie eksponuje czerwonych sztandarów, nie nawiązuje do żadnych krajowych czy światowych tradycji lewicy. Symbolicznie jest całkowicie przejrzysta niczym górski strumień. Dlaczego? W polskiej polityce tradycja polityczna stała się kłopotliwym balastem, który służy przeciwnikom do walenia w łeb każdego, kto znajduje sobie w przeszłości jakichś godnych antenatów. Do tego sami antenaci mają różne okresy w swojej działalności, o zgrozo, zmieniali czasem poglądy i w ogóle bywali mało wzorowi. Tak jak choćby Józef Piłsudski. Co łączyło młodego rewolucjonistę z PPS i twórcę Organizacji Bojowej z autorem Berezy Kartuskiej i przywódcą sanacji (oprócz trudnego charakteru?
Przy swoich poglądach pozostają przede wszystkim ci, którzy giną młodo albo muszą uciekać przed dawnymi towarzyszami jak Lew Trocki. Trudno też dziedziczyć w Polsce idee. Bo albo okazuje się, że konserwatyzm trąci konformizmem i układami z zaborcą, albo że Dmowski sprzyjał ławkowym gettom. PPS, która, jeśli chodzi o walkę o niepodległość, ma kartę najlepszą, nie sprawdziła się z kolei w pewną sylwestrową noc podczas kongresu zjednoczeniowego z PPR, a przede wszystkim odpowiada za znienawidzone słowo socjalizm, którego skompromitowanie stało się jednym z większych sukcesów obozu komunistycznej władzy po 1945 roku.
Rodząca się opozycja demokratyczna, chcąc dotrzeć do obywateli PRL, wolała się do żadnych lewicowych tradycji nie odwoływać, choć z samej istoty rzeczy jej działania i pomysły, takie jak Komitet Obrony Robotników, miały charakter podobny do kółek II Proletariatu powstających pod koniec XIX wieku, których naczelnym celem była walka o prawa i poprawę losu robotników. Tyle że metody były nieco inne i KOR zamachów na policmajstrów nie organizował. Kto wie jednak, co by robił, gdyby władza była zabotcza, a nie PRL-owska?
Już Jacek Kuroń twierdził, że „zamiast palić komitety, należy zakładać własne" i nic dziwnego, że te właśnie słowa były jedynym politycznym i historycznym odniesieniem, jakie pojawiło się w przemówieniu Roberta Biedronia podczas konwencji założycielskiej. Bo Jacek Kuroń, jak nikt rozumiał, że społeczeństwo po 150 latach powstań, zaborów i wojen (oraz sanacji) ma na długo dość sztandarów – czy to czerwonych czy innych, i że za historycznymi odniesieniami pójdą nieliczni, na pewno nie tłumy.
Biedroń nie jest pierwszy na lewicy, który tę lekcję przyjął. Wyprzedził go Adrian Zandberg (zresztą uczeń Kuronia), świadomie odrzucający czerwony kolor i śpiewanie „Międzynarodówki". Lider Wiosny jednak Zandberga przelicytował. Młodzi razemowcy chętnie bowiem w mediach społecznościowych nawiązują do historii i pepeesowskiej tradycji, nazywają się też sami – lewicą. Członkowie partii Biedronia to progresywiści.