Prawa i Sprawiedliwości nie da się pokonać. Można mu, co najwyżej, uniemożliwić samodzielne rządzenie.
Taki wniosek powinni wyciągnąć liderzy opozycji z wyborów do Parlamentu Europejskiego. Jeśli bowiem w tym najłatwiejszym dla siebie starciu zostali pokonani siedmioma punktami procentowymi, to znaczy, że w elekcji parlamentarnej, gdy frekwencja będzie oscylować wokół 60 proc., ich klęska jest oczywista. Wówczas do lokali wyborczych udadzą się bowiem ci, którzy w poprzednią niedzielę zostali w domach, uznając, że wybory nie za bardzo ich obchodzą. Kim oni są? Raczej wywodzą się z mniejszych ośrodków miejskich i ze wsi, mają niższy status wykształceniowy i materialny. Nie trzeba być profesorem politologii, by odgadnąć, na kogo jesienią oddadzą swój głos.