Prorok „Solidarności” - nauczanie Karola Wojtyły

Najbardziej istotne elementy przesłania Karola Wojtyły zostały wyśmiane i zapomniane.

Aktualizacja: 01.04.2015 22:45 Publikacja: 01.04.2015 22:45

Podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski warszawski plac Zwycięstwa stał się miejscem k

Podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski warszawski plac Zwycięstwa stał się miejscem klęski komunizmu

Foto: PAP

„Śruba dociska się, a walka wchodzi w coraz ostrzejszą fazę. Jaki będzie jej rezultat, wiadomo z góry. Zwycięstwo może być tylko po naszej stronie". Oficer Urzędu Bezpieczeństwa musiał z rozbawieniem czytać słowa młodego księdza, które znalazły się w raporcie wywiadowczym. Był wrzesień 1953 roku. Najgorszy miesiąc w dziejach polskiego Kościoła. Właśnie zakończył się proces księży kurii krakowskiej oskarżonych o działalność szpiegowską. Powiało grozą. Zapadły wyroki kary śmierci, dożywocia, wieloletniego więzienia. Jeszcze nigdy księża nie podlegali takim represjom. Kiedy kardynał Stefan Wyszyński próbował się temu przeciwstawić, po prostu go aresztowano. Wydawało się, że dla Kościoła nie ma żadnej nadziei i nikt już nie powstrzyma postępu rewolucji.

I właśnie w momencie, w którym komunistyczne państwo przeprowadziło demonstrację siły na niespotykaną skalę, jakiś ksiądz zaczyna głosić ostateczne zwycięstwo katolicyzmu?! Oficer UB musiał potraktować to albo jako żart, albo szaleństwo. Nie mógł jeszcze wiedzieć, że ów ksiądz po ćwierćwieczu zostanie papieżem, przyjmie imię Jan Paweł II i walnie się do tego zwycięstwa przyczyni. Nie mógł wiedzieć, że przerazi nie tylko władze partyjne w Polsce, ale i towarzyszy sowieckich, którzy szybko odkryją, że oto mają do czynienia z „największym niebezpieczeństwem dla komunizmu".

Symboliczną wymowę miał fakt, że podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski warszawski plac Zwycięstwa, który miał celebrować zwycięstwo komunistów, stał się miejscem celebracji mszy świętej. W ten sposób w centrum stolicy ateistycznego kraju odbyła się Eucharystia, która sprawiła, że plac stał się miejscem klęski komunizmu i zwycięstwa papieża.

Nowy język

Karol Wojtyła przez całe życie przygotowywał się do tego momentu. Pracując nad kolejnymi dziełami filozoficznymi, choć o tym jeszcze nie wiedział, tworzył język, którym miał przemówić do tłumów. Z zakurzonych filozoficznych ksiąg wyciągał pojęcia, które po dekadach weszły do naszego języka: etos, sumienie, solidarność.

Ale nie chodziło tu tylko o pojęcia, lecz o ich rozumienie. Wojtyła wbrew polskiej tradycji socjologicznej (Maria Ossowska) i historycznej (Feliks Koneczny) zdefiniował etos jako pojęcie moralne i mobilizujące. Za Maxem Schelerem odnosił go do hierarchii wartości moralnych, żywo odczuwanych przez jednostkę i jej środowisko. Przemiany etosu stanowiły dla niego główną oś ludzkich dziejów. Oto wybitne postacie, które uosabiają etos, reprezentują wyższy porządek miłości i pociągają za sobą grupy społeczne, które porzucają wartości niższe na rzecz wartości wyższych. To on był właśnie taką postacią, która pokazała Polakom, że można żyć inaczej, lepiej, godniej.

Wojtyła o etosie zaczął pisać na początku lat 50., po 30 latach o etosie mówili już wszyscy. Pisano więc o „grupach etosowych", „etosie ludzi podziemnych", „etosie lewicy", „polskim etosie", „etosie KOR-u", a wreszcie – za sprawą przyjaciela i bliskiego współpracownika Wojtyły ks. Józefa Tischnera – zaczęto rozprawiać o „etosie »Solidarności«".

Podobną karierę zrobiło inne z Wojtyłowych pojęć: sumienie. W swej habilitacji przeprowadzał subtelne jego analizy i dowodził, że jest ono władzą wartościowania czynów, która zakłada ludzką sprawczość i zobowiązuje do realizowania dobra i unikania zła. Jeśli człowiek sprzeciwi się formułowanemu przez nie zobowiązaniu, sumienie będzie go oskarżać, a jeśli mu sprosta, sumienie da mu poczucie spełnienia. Po blisko 30 latach to pojęcie – znów za sprawą Tischnera – znalazło się w centrum debaty publicznej. Podczas karnawału „Solidarności" filozof wygłosił na Wawelu kazanie „Solidarność sumień", które stało się pierwszym rozdziałem jego klasycznej książki „Etyka solidarności".

Wojtyła pomyślał o solidarności na długo przedtem, zanim stała się rzeczywistością. A nie było to pojęcie wtedy popularne. Ciążyła na nim bowiem oficjalna propaganda, komuniści chętnie się na solidarność powoływali. Wbrew temu w prorockim geście arcybiskup krakowski poświęcił solidarności końcowy rozdział swojej najważniejszej pracy filozoficznej: „Osoba i czyn" (1969). Otóż określił ją tam jako autentyczną postawę człowieka, którą trzeba ujmować łącznie z postawą sprzeciwu. Nikt poza specjalistami i klerykami tej książki zapewne nie przeczytał (ponoć – jak żartowano – „Osobę i czyn" czyta się w czyśćcu), ale po kilkunastu latach „solidarność" dołączyła do „najbardziej polskich słów". Kiedy zatem powstała „Solidarność", Wojtyła mógł odnaleźć w niej ucieleśnienie swoich najważniejszych wartości. Jeśli nawet robotnicy nie przeczytali żadnego z jego dzieł, to w istocie mówili Wojtyłą.

Apel Kazimierza Świtonia

Zanim jednak narodziła się ogólnopolska „Solidarność", Wojtyła wspierał solidarność lokalną. Jeszcze przed 1976 rokiem młodzież krakowska przyszła do niego z pomysłem założenia niezależnej organizacji studenckiej. Bardzo się z nim zżyli, nazywali go na przemian „Mistrzem" i „Karolkiem". Po zabójstwie Stanisława Pyjasa zawiązali Studencki Komitet Solidarności, a Wojtyła obiecał, że ich nigdy nie opuści. Potem przed tłumami krakowian wygłosił homilię, podczas której wsparł czarny marsz, jaki zorganizowali po śmierci kolegi. W 1976 roku Wojtyła brał w obronę studentów w Krakowie, a dwa lata później, wbrew złożonej obietnicy, wydawało się, że ich opuści. Członkowie SKS byli dumni, że „Karolek" został papieżem, ale jednocześnie mieli poczucie straty i żalu. Na chwilę. Już następnego roku powrócił.

„Każdy z miliona na Błoniach czuł – wspominali – że przez niego płynie strumień wielkości, nawet jeśli on sam nie był wielkością. Papież zbudował z zagubionych wolnych elektronów wspólnotę. Nie wspólnotę strachu, nienawiści, bo takie najłatwiej buduje się na boisku: my i oni. Wspólnota na Błoniach dawała poczucie wielkości. [...] Wszyscy się prostowali. To było widać nawet w mowie ciała, w spojrzeniach, w postawie".

Pamiętne konklawe z 1978 roku było przedsmakiem pierwszej pielgrzymki, a pielgrzymka była przedsmakiem „Solidarności".

Kiedy Wojtyła objął Stolicę Apostolską, twórcy Wolnych Związków Zawodowych otrzymali potężny impuls do dalszego działania. „W tę noc, gdy się zaczęło – wspominała Anna Walentynowicz – wyszliśmy na ulicę, bo nasza radość nie mieściła się tylko w naszych sercach, ale i w naszych domach. Wyszliśmy na ulicę z okrzykiem, z pieśnią, mimo że nie mieliśmy do siebie zaufania".

Jan Paweł II stał się mimowolnym patronem i sprzymierzeńcem rodzącego się ruchu. Z aresztu śledczego w Katowicach Kazimierz Świtoń skierował do niego apel: „Stosuje się wobec nas wszelkiego rodzaju szykany i represje, polegające na bezprawnym przetrzymywaniu w aresztach, inwigilacji w dzień i w nocy, pozbawia się nas prawa do wykonywania zawodu, ogranicza poruszanie po kraju itd. Jesteśmy niewolnikami we własnej Ojczyźnie. Taka jest rzeczywistość, dlatego wołam – zza kraty więzienia – wołam do wszystkich ludzi dobrej woli na świecie. [...] Dlatego wołam do Ciebie bracie nasz, przyjacielu i rodaku, Janie Pawle II, nie zapomnij w swoich modlitwach o naszej ukochanej, zniewolonej Ojczyźnie. Stawaj w obronie tych, którzy w Polsce chcą żyć jak ludzie wolni". Apel Świtonia odbił się szerokim echem w całej Polsce, uroczyście odczytano go w rocznicę wydarzeń grudniowych w Gdańsku.

Jan Paweł II wzmocnił rodzący się dopiero ruch robotniczy podczas swej pierwszej pielgrzymki do Polski. Walentynowicz powróciła z niej – jak wspominała – „uskrzydlona i silna". „Potwierdzenie tego, co robię – mówiła – znalazłam u Ojca Świętego. I dlatego już szłam pod prąd, jak tur, nie patrząc na nic". Trudno było wtedy nie pomyśleć, że między prześladowanymi robotnikami a Janem Pawłem II rozpoczął się specyficzny dialog. Na wołanie Świtonia i wszystkich tych, którzy w Polsce chcieli żyć jak ludzie wolni, papież odpowiadał wołaniem jeszcze donośniejszym: „Wołam z całej głębi tego Tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi". A w „Tryptyku rzymskim" dopowiadał: „Jeśli chcesz znaleźć źródło/musisz iść do góry, pod prąd./Przedzieraj się, szukaj, nie ustępuj".

Dwa światy

Gdy wybuchły strajki w 1980 roku, Anna Walentynowicz domagała się od lokalnego biskupa, żeby powiedział Ojcu Świętemu o postulatach strajkujących i o tym, że cokolwiek się stanie, oni nie opuszczą stoczni, żeby nie dać się sprowokować do przemocy. Wojtyła już oczywiście o wszystkim wiedział. Żeby obronić się przed zewnętrzną przemocą, strajkujący przystroili kwiatami i świętymi obrazami wiodącą do miasta bramę. Całość wyglądała jak ołtarz na Boże Ciało. Obok ikon Matki Boskiej, Bożego Miłosierdzia i Najświętszego Serca Pana Jezusa znajdowało się duże zdjęcie papieża. Dlaczego? „Żołnierz polski nie będzie strzelał do Papieża, czołg nie przejedzie przez ołtarz" – powtarzano.

Papież rozdzielał dwa światy: zewnętrzny świat strachu i wewnętrzny świat wolności. O ile na zewnątrz państwo usiłowało zdemobilizować społeczeństwo przez usunięcie religii, o tyle wewnątrz religia stała się nową formą mobilizacji wspólnoty.

Strajkujący robotnicy powtarzali wzory, które poznali podczas pierwszej pielgrzymki. Od pierwszego dnia strajku odbywały się msze święte, które wydawały się źródłem i szczytem protestu. „Sam nie jestem człowiekiem wierzącym – wspominał jeden z dziennikarzy – ale uczestnictwo we mszy było dla mnie czymś ważnym i niesłychanie potrzebnym. Po napięciu, jakie tam panowało, msza dawała chwilę spokoju, kontemplacji, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Kilka tysięcy ludzi stojących ramię w ramię ogarniętych było poczuciem duchowej wspólnoty. Msze w stoczni miały istotne znaczenie dla atmosfery i podbudowania godności człowieka. Ludzie w stoczni odnajdywali w niej jakąś słuszność, której chcieli służyć".

Msza święta wprowadzała pokój i jedność przeczące zasadom, na których oparty był komunizm: przemocy i dezintegracji. Regularnie na teren stoczni przyjeżdżały samochody z napisem „Pomoc duszpasterska", z których wysiadali księża, siadali na małych składanych krzesełkach i spowiadali. Robiło to ogromne wrażenie na obserwatorach.

Droga, jaką przeszedł Wojtyła od stalinizmu do Sierpnia, pokazuje nam, dlaczego dziś nie ma solidarności. Odrzuciliśmy język, który potrafił ją budować. Takie pojęcia jak etos i sumienie zostały wyśmiane i zapomniane. Nie mamy przywódców, którzy potrafiliby nas uskrzydlić. Nie mamy do kogo kierować rozpaczliwych apeli. Skończyła się produkcja samochodów „duszpasterskich". Postępująca sekularyzacja z roku na rok odbiera nam najpotężniejsze źródło mobilizacji społecznej.

Autor jest socjologiem, publicystą, dyrektorem programowym Centrum Myśli Jana Pawła II. Tekst powstał w ramach międzynarodowego programu „Skarb Solidarności"

„Śruba dociska się, a walka wchodzi w coraz ostrzejszą fazę. Jaki będzie jej rezultat, wiadomo z góry. Zwycięstwo może być tylko po naszej stronie". Oficer Urzędu Bezpieczeństwa musiał z rozbawieniem czytać słowa młodego księdza, które znalazły się w raporcie wywiadowczym. Był wrzesień 1953 roku. Najgorszy miesiąc w dziejach polskiego Kościoła. Właśnie zakończył się proces księży kurii krakowskiej oskarżonych o działalność szpiegowską. Powiało grozą. Zapadły wyroki kary śmierci, dożywocia, wieloletniego więzienia. Jeszcze nigdy księża nie podlegali takim represjom. Kiedy kardynał Stefan Wyszyński próbował się temu przeciwstawić, po prostu go aresztowano. Wydawało się, że dla Kościoła nie ma żadnej nadziei i nikt już nie powstrzyma postępu rewolucji.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!