Obniżone zarobki w LOT wprowadzone ze względu na załamanie rynku lotniczego spowodowane pandemią Covid-19. Mają one wzrosnąć wraz ze stopniową odbudową siatki połączeń oraz większą liczbą wykonywanych lotów.
Polski przewoźnik, który jak inne linie europejskie będzie musiał skorzystać z pomocy publicznej (mówił o tym kilkakrotnie minister aktywów państwowych, Jacek Sasin, któremu spółka podlega) zamierza odbudowywać siatkę krajową od 1 czerwca, a międzynarodową w późniejszym terminie, porozumiał się z personelem latającym na umowach cywilno-prawnych (B2B). Takie umowy ma w LOT 1,2 tys. z 1,7 tys. stewardes i 600 z 900 pilotów. Pozostali mają umowy o pracę. Zgoda większości pracowników na niższe zarobki jest niesłychanie ważna w sytuacji, kiedy koszty stałe LOT (wynagrodzenia i raty leasingowe za samoloty) wynoszą ok 200 mln złotych miesięcznie, a przychody są znikome.
Od ponad dwóch miesięcy LOT nie wykonuje regularnych połączeń lotniczych, tym samym załogi latające pozostały praktycznie bez pracy, ponieważ od 15 marca LOT wykonywał jedynie rejsy repatriacyjne. Jednakże przewoźnik licząc na szybkie odbudowanie siatki nie zdecydował się na zwolnienia, jak zrobiła to większość linii lotniczych na świecie, a jedynie na czasowe obniżenie ich zarobków. W związku z tym przedstawiciele personelu latającego oraz spółek LOT Crew i LOT Cabin Crew wypracowali formułę porozumienia, która zakłada, że nawet gdy liczba godzin spędzonych w powietrzu będzie bliska lub równa zeru, członkowie załóg otrzymają gwarantowane świadczenie odpowiadające 20 godzinom pracy w przypadku stewardess oraz 13-15 godzinom w przypadku pilotów. Porozumienia podpisano na okres 3 lat.
Czytaj także: Linie lotnicze powoli się budzą. Na razie bilety są tanie