Liniami Emirates do Dubaju można dzisiaj polecieć za 1500 złotych. LOT-em do Los Angeles za 2100, a na wschodnie wybrzeże USA o 300 złotych taniej. Kuba albo Meksyk z Warszawy za niespełna 1,8 tys. złotych? Proszę bardzo. Podróże po Europie z biletem kosztującym poniżej 500 złotych w obydwie strony nie są niczym niezwykłym.
Promocji takich, jak widzimy dzisiaj na polskim rynku, raczej już nie będzie, bo wyjątkowo niskie ceny biletów mocno biją w zyski przewoźników. Zaczyna drożeć paliwo, rosną koszty pracy. Taryfy, które spowodowały, że podróże lotnicze przestały być dobrem luksusowym, są coraz trudniejsze do utrzymania.
Brian Pearce, główny analityk IATA, uważa wprawdzie, że przez jakiś czas w 2017 roku zauważalny będzie jeszcze minimalny spadek cen, ale jednym tchem dodaje: – Niektóre linie nie są już w stanie utrzymać tak niskich taryf.
Do Azji wciąż tanio
Ale nie będzie raczej podwyżek na rejsach azjatyckich. Tak jest zawsze, kiedy do gry wchodzą przewoźnicy chińscy. Air China, która zaczęła latać do Warszawy jesienią tego roku, z pewnością utrudni realizację potencjalnych pomysłów polskiego narodowego przewoźnika w podwyższaniu cen na rejsach azjatyckich. – Jeśli jakaś linia nie jest w stanie konkurować z Chińczykami, czarno widzę jej przyszłość. To naprawdę bardzo dobre ćwiczenie – mówi Will Horton, analityk CAPA centre for Aviation. Jego zdaniem Chińczyków nie boli to, że na każdym przewiezionym pasażerze w 2017 zarobią o ponad dolara mniej niż w 2016.
– Wszyscy chcieli widzieć Chińczyków u siebie, chociaż wiadomo było, jakie będą tego efekty – dodaje Horton. Bo np. za wybranie chińskiej opcji podróży do któregoś z mniejszych miast Państwa Środka zapłacimy mniej więcej połowę tego, co kupując bilet np. Lufthansy.