Data, od której będzie obowiązywało zniesienie zakazu przylotów, to 8 listopada.
Na razie na liście krajów, z których można przylecieć do Singapuru i nie zostać skierowanym na kwarantannę nie ma Polski. To dlatego, że krzywa wzrostu zachorowań na COVID-19 jest wznosząca. Kiedy zacznie spadać można oczekiwać, że i nasz kraj znajdzie się na „zielonej” liście. Przyloty z tych krajów są ograniczone do 4 tysięcy dziennie, a pasażerowie muszą mieć negatywny wynik testu na COVID-19 oraz zaświadczenie o szczepieniu. Nie można także przylecieć z „zielonego” kraju nie przebywając w nim wcześniej przez dwa tygodnie.
Singapurczycy sami mają kłopot ze wzrostem zachorowań, których we wtorek zanotowano aż 3 tysiące przy populacji 5,8 miliona i właśnie wprowadzili kolejne obostrzenia dotyczące organizowania zgromadzeń. Jednakże w sytuacji, kiedy turystyka i transport lotniczy są dla nich tak ważne, postanowili nauczyć się żyć z koronawirusem.
Przylatujących oczekuje konieczność wykonania testu na miejscu. Jeśli wśród nich znajdą się dzieci do lat 12 i towarzyszą one w pełni zaszczepionej osobie dorosłej, to są również zwolnione z kwarantanny i na lotnisku mają prawo przechodzić wyjściem dla zaszczepionych.
Od 8 listopada dozwolona liczba przylatujących ze Szwajcarii i Australii zostanie zwiększona z tysiąca do 4 tysięcy dziennie. Czyli tak samo, jak jest to w przypadku przylatujących m.in. Niemiec, Francji, Holandii czy Hiszpanii. — Musimy się otwierać, bo inaczej nie utrzymamy swojego statusu centrum przesiadkowego w światowym lotnictwie i biznesie – tak uzasadnił decyzję władz S. Iswaran, singapurski minister transportu.