Wieloryb grany przez chorego na afazję Krzysztofa Globisza jest najbardziej wstrząsającą kreacją w polskim teatrze od czasu tej, którą stworzył w „Ja, Feuerbach” w 1990 roku Tadeusz Łomnicki - największy polski aktor drugiej połowy XX wieku. Globisz jest co najmniej równie wielki, a jego kreacja płacona życiem.
Łomnicki grał artystę, który potrafił wyczarować na pustej scenie świętego Franciszka, a także stado ptaków ćwierkających na jego rękach i głowie. Feuerbach nie dał sobie jednak rady z nadwrażliwością i oszalał: jego powrót do teatru skończył się katastrofą.
Wirtuozeria Globisza też nie miała ograniczeń. W „Trylogii” grał jednocześnie Kmicica, jak i konia, na którym jechał bohater Sienkiewicza. Zawsze czarował teatralną magią, szukał nowych języków i form ekspresji, do czego popychały go także, uwaga!, rozważania nad afazją. Zagrał ją nawet w „Koprofagach”. Pokazał wtedy totalną dysharmonię myśli i ciała. Przewracał oczami, ruszał bezgłośnie ustami, robił pauzy w środku zdania. Jego bohater tracił świadomość, uchodziło z niego życia, jak z balonika powietrze.
Teraz, sam dotknięty afazją po udarze, udowadnia wielką determinację w powrocie na scenie i poskramianiu choroby, która paraliżuje jego język oraz prawą część ciała - niegdyś plastyczne jak guma.
Globisz już wykonał pierwszy wielki krok, wchodząc na scenę Łaźni Nowej w Krakowie. Wspiera się na lasce, bo utyka, ale wystarczy mu lewa ręka, by zacząć dyrygować aktorami i widzami. Znowu jest królem teatru, jak szekspirowski Prospero.