Irena Kwiatkowska, Janusz Gajos, Piotr Fronczewski, Wiesław Gołas, Wojciech Pszoniak, Wiesław Michnikowski, Jan Kobuszewski, Edward Dziewoński – co łączy tych aktorów? Nie tylko warsztatowe mistrzostwo, lecz także i to, że wszyscy grali w kabarecie. Przez wiele lat. Właśnie dlatego czas PRL-u to złota epoka w historii tej sztuki. Na estradzie utalentowani amatorzy i autorzy tekstów w rodzaju Jana Pietrzaka czy Jonasza Kofty spotykali się z mistrzami komizmu, których umiejętności wciąż budzą podziw (proszę obejrzeć choćby genialny „Sęk” Dudka czy „Awasa” Egidy).
Ale po 1989 roku zmieniło się także i to. Zawodowi aktorzy w zasadzie zniknęli z kabaretów. Dziś publiczność bawią ludzie, którzy fachu uczyli się na scenie, bazując na kontakcie z publicznością. Nie chcę przez to powiedzieć, że twórczość Kabaretu Moralnego Niepokoju, Ani Mru Mru czy Smile to coś gorszego. To po prostu inny rodzaj rozrywki. Nie istnieją dziś sceny, gdzie aktorzy teatralni mogli wpaść, żeby zagrać skecz w wolny wieczór. A na tym przecież opierał się fenomen Egidy czy Dudka. W każdym razie do niedawna takich miejsc w Warszawie nie było. Ale teraz to się zmienia.
To, co napisałem powyżej nie jest może do końca precyzyjne, bo na początku poprzedniej dekady próbę stworzenia kabaretu literackiego podjęła grupa młodych aktorów z reżyserem Wawrzyńcem Kostrzewskim na czele. Przygarnął ich warszawski Teatr Dramatyczny i przez niemal 10 lat regularnie grywali napisane przez siebie skecze na niewielkiej Scenie Przodownik. Największą rozpoznawalność dał jednak tej ekipie telewizyjny program „La La Poland”, który był jednym z największych artystycznych sukcesów TVP w ostatnich latach. Dziś część zespołu znanego z ekranu i estrady, dowodzona przez Macieja Makowskiego i Wojciecha Solarza, wraca na scenę z zupełnie nowym programem w Teatrze Scena Współczesna. I jest to powrót bardzo udany.
Przede wszystkim bardzo błyskotliwy jest pomysł, na którym oparto spektakl. Mamy bowiem do czynienia nie ze składanką skeczy, ale z przedstawieniem, które ma swoich bohaterów i dramaturgię. Nawiązując do wydarzenia artystycznego, które zakończyło się raptem kilka tygodni temu, twórcy zaproponowali widzom Pierwszy Mokotowski Międzynarodowy Konkurs Chopinowski dla ludzi pozbawionych talentu. I, trzeba przyznać, że kandydaci do nagrody to prawdziwa galeria osobliwości. Fantastyczny jest, pojawiający się w kilku rolach, Sebastian Stankiewicz jako autor discopolowej piosenki o Chopinie. Najpierw aktor wykonuje ją w, dobrze nam znanej, przaśnej stylistyce, a później (żeby podnieść walory artystyczne) dodaje klawesyn i rokokowe stroje.
Stankiewicz, który stał się ostatnio jednym z najlepszych aktorów charakterystycznych w Polsce, dysponuje niezwykłą vis comica. I każde jego pojawienie się na scenie jest komentowane wybuchem śmiechu. Podobnie jest zresztą z Agatą Wątróbską, której polonez wykonany brwiami (to nie przejęzyczenie!) rozśmieszył publiczność do łez.