Gdyby nowy system wydawania wiz osom poszukującym pracy obowiązywał w latach sześćdziesiątych, Priti Patel nigdy nie mieszkałaby w Zjednoczonym Królestwie: jej pochodzący z Ugandy i Indii dziadkowie nie uzyskaliby prawa wjazdu. W środę minister spraw wewnętrznych nie chciała jednak zbytnio rozwodzić się na ten temat. Wolała skierować tor myślenia dziennikarzy na osiem milionów dorosłych Brytyjczyków, którzy dziś nie mają żadnego zajęcia.
– Trzeba zachęcić tych ludzi do wykorzystania swojego talentu – przekonywała.
Przeczytaj także: Zaskoczenie na Wyspach. Rekordowe zatrudnienie mimo brexitu
Czy tak się rzeczywiście stanie, nie wiadomo. Faktem jest natomiast, że Boris Johnson zaproponował największą od pokoleń rewolucję w systemie działania nie tylko polityki migracyjnej, ale też szerzej całej gospodarki. Do tej pory wiele sektorów produkcji i usług, od montażu samochodów po opiekę nad osobami starszymi czy obsługę hoteli, opierało się na taniej sile roboczej z importu. To tradycja sięgająca jeszcze czasów kolonialnych. Kilkanaście lat temu pałeczkę przejęli Polacy, później tej roli podjęli się Rumuni i Bułgarzy, a ostatnio w coraz większym stopniu przyjezdni z dawnego imperium.
Wiek bez znaczenia
Jednak od 31 grudnia wizę upoważniającą do podjęcia pracy i dającą prawo do pobytu uzyskają tylko ci, którzy uzyskali przynajmniej maturę, mówią po angielsku, a przede wszystkim dostali obietnicę stałego etatu za co najmniej 25,6 tys. funtów rocznie. Gdyby taki system obowiązywał wcześniej, wykluczałoby to ok. 70 proc. spośród blisko miliona Polaków, którzy na stałe wyjechali do Wielkiej Brytanii po 2004 r.