Do Cięciwy, wsi położonej w gminie Dębe Wielkie ok. 30 km od Warszawy, trafić nie jest łatwo. Żeby dostać się do domu rodziny Martinów, trzeba pokonać cztery kilometry leśnych, wyboistych dróg, minąć kilka wiejskich chat i mieć wiele szczęścia, by się nie zgubić.
Przed piętrową, obitą blachą chałupę wychodzi Jacob, ojciec rodziny, 38 lat. Ubrany w jasną, wyprasowaną koszulę i sztruksowe spodnie na szelkach. Ma okulary i brodę, która jest obowiązkowa u żonatych amiszów. Tak jak chusteczki na głowie dla kobiet. Nosi je 40-letnia Anita, żona Jacoba, i obie córki. – Nakrycie głowy dla kobiet to ochrona duchowa, ale i zabezpieczenie przed złymi mężczyznami – tłumaczy Jacob. Mówi biegle po polsku, choć z wyraźnie amerykańskim akcentem.
Opowiada, że w Stanach Zjednoczonych, z których pochodzą on i Anita, zdarzyła się swego czasu historia, która potwierdziła niezwykłą moc chustek na głowie. – Jedna z kobiet z naszego zboru wsiadała do samochodu obcego mężczyzny. Głupia była, a ten kierowca chciał jej zrobić krzywdę. Jednak coś go w ostatniej chwili powstrzymało. Pozwolił pasażerce wysiąść – wspomina amisz. Twierdzi, że to za sprawą chustki, podkreślającej skromny wygląd amiszki.
Dom dla rodziny zbudował sam. Ale jego prawdziwym zarządcą jest Anita, kobieta o uśmiechniętej twarzy. Nie odzywa się niepytana, ale kiedy już mówi, to zawsze pogodnie. Jest w ciągłym ruchu, podczas naszej kilkugodzinnej wizyty ani razu nie usiadła, by odpocząć. Najpierw przygotowywała posiłek, potem zaś zajęła się szyciem.
Do Polski Martinowie przyjechali 14 lat temu z Pensylwanii w USA. Razem z dwiema innymi rodzinami dotarli do Cięciwy. Chcieli założyć w Polsce zbór. Jednak kiedy zostali okradzeni, większość z nich zdecydowała się wrócić do Stanów Zjednoczonych. Został tylko Jacob z ciężarną żoną i synkiem. – Nie było łatwo, ale nie ma co narzekać: mamy dobrych sąsiadów, pomagali nam zawsze, kiedy było trzeba – wspomina Jacob Martin.