Agresywna polityka Chin doprowadziła do gwałtownego wzrostu napięcia w regionie i zmusiła USA do stanowczej reakcji. Zdaniem ekspertów konflikt militarny jest mało prawdopodobny, ale dalsza eskalacja może się łatwo wymknąć spod kontroli.
Najnowszy kryzys wywołała decyzja chińskich władz o stworzeniu garnizonu wojskowego na spornych wysepkach Paracels, do których prawo roszczą sobie także Wietnam i Tajwan. Chińskie władze postanowiły utworzyć też nowy okręg administracyjny, który obejmuje sporne tereny.
– Chiny już wcześniej zachowywały się agresywnie, ale ich ostatnie działania to kolonializm w najczystszej postaci – mówi „Rz" prof. Bruce Jacobs z Monash University w Melbourne.
Stany Zjednoczone już po raz drugi w ostatnich dniach ostrzegły Chiny, aby nie próbowały jednostronnie rozstrzygać sporów terytorialnych z innymi krajami. Rzeczniczka Departamentu Stanu Victoria Nulland stwierdziła we wtorek, że polityka „dziel i rządź" jedynie utrudni jakiekolwiek porozumienie. Podobne oświadczenie zastępcy rzecznika Departamentu Stanu z początku sierpnia wywołało wściekłość Pekinu. Na dywanik wezwano zastępcę ambasadora USA w Pekinie, a chińska propaganda przystąpiła do kontrataku, oskarżając Stany Zjednoczone o doprowadzanie do wzrostu napięcia przez mieszanie się w nieswoje sprawy i opowiadanie się po jednej ze stron sporu.
Chiny argumentują, że mają prawo niemal do całego obszaru Morza Południowochińskiego, które obfituje w złoża ropy i gazu, a także w bogate łowiska ryb. W ostatnich latach chińskie okręty i statki rybackie sprowokowały dziesiątki incydentów w regionie. Pekin wywiera również presję dyplomatyczną i ekonomiczną na Wietnam, Malezję, Brunei, Filipiny i Tajwan, które roszczą sobie prawa do spornych obszarów.