81-letni samotny starzec zgodził się w ubiegłym tygodniu na udostępnienie swojej wyjątkowej kolekcji przeszło 1200 obrazów specjalnej komisji ekspertów. Ci zbadają, czy obrazy nie powinny zostać zwrócone spadkobiercom rodzin żydowskich i innych osób, którym w latach nazistowskiej dyktatury mogły zostać zabrane lub pod przymusem odkupione za bezcen.
Do dzieł sztuki będą mieli dostęp prawnicy i znawcy sztuki nie tylko z Niemiec, ale także z zagranicy. Dołączy do nich również wpływowy przewodniczący Światowego Kongresu Żydów Ronald Lauder.
Przedawnienie przestaje obowiązywać
Na takie ustępstwo Gurlitt wcale pójść nie musiał. W Republice Federalnej obowiązuje 30-letnie przedawnienie obowiązku zwrotu skradzionych dzieł sztuki. Jest ściśle przestrzegane przez bardzo wiele niemieckich muzeów mających w kolekcjach setki tysięcy obrazów przejętych w podejrzanych okolicznościach po dojściu Hitlera do władzy.
– Kolekcja Gurlitta też nigdy nie zostałaby ruszona, gdyby nie ogromny międzynarodowy skandal, jaki wybuchł po jej ujawnieniu. Niemieckie władze przestraszyły się kompromitacji, gdy sprawą zajęły się najbardziej wpływowe media w Stanach Zjednoczonych i Europie, a także amerykańskie władze i organizacje żydowskie – mówi „Rzeczpospolitej" Claudia von Selle, jedna z najbardziej znanych niemieckich prawniczek specjalizujących się w odzyskiwaniu skradzionych dzieł sztuki.
Na ślady kolekcji Gurlitta, na którą składają się obrazy takich mistrzów, jak Marc Chagall, Max Beckmann, Canaletto, Henri Matisse, Pablo Picasso, Pierre-Auguste Renoir czy Henri de Toulouse-Lautrec, o wartości przynajmniej miliarda dolarów, niemieckie władze wpadły przypadkowo. Gurlitt, który nigdy w życiu nie pracował, bo żył z wyprzedaży kolekcji, we wrześniu 2010 r. wzbudził podejrzenie celników kontrolujących pociąg jadący ze Szwajcarii, gdy okazało się, że starszy człowiek ma przy sobie 9 tysięcy euro.