Trzeba zapobiec nielegalnym przekroczeniom granicy, jeżeli to konieczne, to przy użyciu broni – ogłosiła w jednym z wywiadów szefowa AfD Frauke Petry. Wiceprzewodnicząca ugrupowania uchodzącego za rasistowskie i ksenofobiczne Beatrix von Storch napisała na Facebooku, że kto nie respektuje znaku „Halt" na granicy, jest agresorem i trzeba się przed nim bronić. Oczywiście za pomocą broni, której wolno byłoby użyć także przeciwko kobietom, ale dzieciom już nie.
W Niemczech zawrzało. „Nikt już nie może mieć wątpliwości, jaką partią jest naprawdę AfD" – pisały media. „To nic innego jak celowa prowokacja obliczona na wywołanie oburzenia, aby następnie przedstawić się w roli atakowanej mniejszości" – pisał konserwatywny „Frankfurter Allgemeine Zeitung". Wicekanclerz Sigmar Gabriel (SPD) zażądał, aby partią zajął się Urząd Ochrony Konstytucji, czyli niemiecki kontrwywiad.
Co jak co, ale strzelanie na granicy uchodzi w RFN za wyraz największego barbarzyństwa, na które zdobyły się władze NRD, karzące śmiercią na granicy wszystkich, którzy usiłowali opuścić państwo: robotników i chłopów.
W opinii AfD Niemcom grozi w tym roku jeszcze większa inwazja przybyszów i należy uczynić wszystko, aby temu zapobiec. Partia powołuje się przy tym na odpowiednie zapisy ustawy, przemilczając inne regulacje, które nakazują wzięcie pod uwagę wszystkich okoliczności.
Prowokacja AfD odzwierciedla jednak temperaturę dyskusji w Niemczech na temat uchodźców. Nie ma już mowy o kulturze powitania (Willkommenskultur), a pani kanclerz zrezygnowała już z powtarzania zdania, które zrobiło błyskawiczną karierę na całym świecie: „Wir schaffen das" („Damy radę"). – Oczekujemy, że gdy w Syrii zapanuje pokój i ISIS zostanie pokonane w Iraku, wrócicie do domu, nie zapominając, czego doświadczyliście w Niemczech – powiedziała Angela Merkel w sobotę na partyjnym spotkaniu CDU w Neubrandenburgu. Tłumaczyła, że powrót jest zgodny z konwencją genewską dotyczącą prawa azylu.