Był początek 2023 r., gdy stało się jasne, że francuski rząd premier Elisabeth Borne będzie chcial dążyl do podniesienia wieku emerytalnego Francuzów do 64 lat. Zaś dla prezydenta Emmanuela Macrona ta reforma to najpoważniejszy test w polityce krajowej w trakcie drugiej kadencji.
Zmiana jest konieczna, bo deficyt systemu emerytalnego rośnie niepokojąco szybko. Bez zmian w ciągu dziesięciu lat będzie on odpowiadać 0,8 proc. PKB, bo osób młodszych, które wpłacają składki do wspólnego budżetu, jest coraz mniej, podczas gdy tych starszych, które z niego pobierają – coraz więcej. Na taki brak równowagi Francja pozwolić sobie nie może. Już teraz jej dług, 2,6 bln euro (101,5 proc. PKB), niepokoi rynki finansowe. A podatki, najwyższe w Unii, duszą wzrost gospodarczy. Tymczasem system emerytalny, który dziś pochłania 13,8 proc. PKB, ma w ciągu dziesięciu lat przejąć 14,7 proc. PKB.
Ale dla tych argumentów zrozumienia nie ma. Sondaż Doxa pokazuje, że 85 proc. Francuzów jest przeciwnych podnoszeniu wieku emerytalnego. Dla nich możliwość relatywnie wczesnej rezygnacji z pracy to część „zdobyczy socjalnych”, z których państwo wycofać się nie ma prawa. Macron już w 2019 r. próbował przeforsować całkowitą przebudowę systemu emerytalnego. Wtedy powstrzymały go potężne manifestacje.
W pierwszych dniach marca francuscy senatorowie opowiedzieli się jednak za podniesieniem wieku emerytalnego z 62 lat do 64 lat, co było pierwszym zwycięstwem Macrona. Na ulicy przegrywał, bo protesty i strajki trwały już w całym kraju.