Kolumbia, trzeci z najbardziej ludnych krajów w Ameryce Łacińskiej, dołączyła do Peru, Chile czy Hondurasu, które w lewicy pokładają nadzieję na polepszenie sytuacji. Połowa populacji nie dojada, a 40 proc. żyje w ubóstwie. To, że mają dość, Kolumbijczycy sygnalizowali ostro rok temu, wychodząc na ulice w masowych protestach przeciwko rządom Ivana Duque. Falę niezadowolenia wykorzystał 62-letni Gustavo Petro, były burmistrz Bogoty. Uzyskał ponad 50 proc. głosów i pokonał w wyborach nowicjusza politycznego, bogatego biznesmena Rodolfo Hernandeza.
Jego zwycięstwo w Kolumbii, najbardziej konserwatywnym kraju na kontynencie, jest przykładem tego, jak rosnące niezadowolenie z ustroju potrafi potrząsnąć narodem i doprowadzić do radykalnych zmian.
Czytaj więcej
Wybory prezydenckie w Kolumbii wygrał Gustavo Petro, w przeszłości członek lewicowej partyzantki Ruch 19 Kwietnia (M-19), przekształconej w partię polityczną.
Prezydentura Petro może mieć ogromne znaczenie dla modelu gospodarczego Kolumbii, roli rządu i jego związków z innymi krajami, w tym USA, które są jej najważniejszym sprzymierzeńcem. W wywiadzie dla „Washington Post” Petro zapowiedział współpracę z Chile i Brazylią, nowym blokiem lewicowym w regionie, którego priorytetem jest ochrona środowiska, a nie przemysł wydobywczy. Zasygnalizował, że będzie chciał wznowić stosunki z Wenezuelą i jej socjalistycznym rządem, czemu przeciwny był jego poprzednik.
W swoim wystąpieniu po ogłoszeniu wyników nawoływał do „ogólnokrajowego dialogu” oraz zjednoczenia się w budowaniu pokoju.