Takich antychrześcijańskich nastrojów nie było w Mosulu, dużym mieście na północy Iraku, od pięciu lat. W ciągu ostatnich kilkunastu dni zginęło 11 mieszkańców dlatego, że są chrześcijanami. W ciągu weekendu całe rodziny zaczęły opuszczać swoje domy. Od piątku uciekło ich blisko tysiąc. W tym czasie niezidentyfikowani sprawcy wysadzili w powietrze co najmniej trzy budynki.
Irackie władze nie zostawiły jednak Mosulu na pastwę losu. Do miasta wysłano tysiąc policjantów, którzy mają pilnować bezpieczeństwa mieszkańców w chrześcijańskich dzielnicach. Już wczoraj na ulicach stanęły tam zapory, a każdy samochód jest dokładnie sprawdzany. Policja i wojsko otoczyły kościoły. Co chwila widoczne były patrole.
Do Mosulu wyruszyły też ekipy policji kryminalnej, która ma prowadzić dochodzenie w sprawie zamieszek i pogromów. – Daliśmy znać chrześcijanom, że jesteśmy przygotowani do zapewnienia bezpieczeństwa każdemu domowi, każdej osobie. Mamy do tego wystarczające siły – zapewnił rzecznik wojskowego komendanta Mosulu Chalid Abdel-Satar.
W Iraku żyje około 800 tysięcy chrześcijan. W parlamencie mają tylko dwóch przedstawicieli. Jeden z nich Junadem Kanna rozmawiał wczoraj o prześladowaniach z premierem Iraku Nurim al Malikim.
Iraccy chrześcijanie już wcześniej apelowali o pomoc. W ubiegłym tygodniu chaldejski arcybiskup Louis Sako prosił zarówno premiera, jak i amerykańskie wojska o większą ochronę chrześcijan. – Jesteśmy celem kampanii likwidacji i przemocy – mówił w wywiadzie dla AFP. Od rozpoczęcia amerykańskiej inwazji w 2003 roku w Iraku zginęło około 200 chrześcijan. W marcu tego roku porwano chaldejskiego biskupa Mosulu Paula Faraja Rahho. Jego ciało znaleziono dwa tygodnie później.