Nazwali siebie Ruchem 15 Maja, bo wtedy wyszli pierwszy raz na ulicę. Twierdzą, że nie reprezentują żadnej opcji politycznej, żądają tylko „prawdziwej demokracji". Będą manifestować do niedzieli, kiedy w Hiszpanii odbędą się wybory samorządowe. Prawo wyborcze zabrania organizowania w tę sobotę i niedzielę pikiet, protestów i manifestacji. Protest może się zakończyć interwencją policji.
Słynny barceloński plac Kataloński przypomina ogromne obozowisko. Usiany namiotami, stolikami kempingowymi i kartonami, na których leżą śpiwory. Nad placem ktoś powiesił wielki transparent: „plac Kataloński = plac Tahrir". Dwa dni temu noc spędziło tu 150 osób, noc ze środy na czwartek – już ponad 1000. Trudno przecisnąć się przez tłum, bo setki ludzi ustawiają się w kolejkach do stolików, by podpisać „listę oburzonych". To dokument, w którym domagają się zmiany kierunków hiszpańskiej polityki i gospodarki.
– Mam 74 lata, nie zostało mi wiele życia, ale ci młodzi mają przed sobą całą przyszłość, muszą o nią walczyć. Dlatego przyszłam, żeby ich poprzeć – mówi „Rz" Juana Riboll, która utrzymuje się ze skromnej emerytury.
Pau jest studentem trzeciego roku biologii. Od dwóch dni śpi na placu, bo wierzy, że nareszcie rozpoczął się prawdziwy protest, „a nie kolejny strajk, sterowany przez związki zawodowe i partie".
– Politycy to mumie. Jedyne, co ich interesuje, to utrzymanie swojej pozycji i korzystanie z przywilejów. Nie robią nic, by rozwiązać rzeczywiste problemy, z których pierwszym jest bezrobocie. Studiuję, ale nie mam żadnych perspektyw – skarży się student.