– Ułożyli nas rzędami na ziemi i przestawili pepesze na ogień pojedynczy. Najpierw leżała moja ciocia, potem mama i ja. Mama mnie objęła. Usłyszałem strzał, potem następny. Mama zacharczała i jej ręka nagle stężała. Moją głowę i kark ochlapała jej krew. Modliłem się. Usłyszałem jednak, że kolejny strzał padł już za mną, zabijając kolejną osobę – opowiada "Rz" Aleksander Pradun, który jako 13-letni chłopiec przeżył pacyfikację wsi Ostrówki na Wołyniu.
Przeżył, bo oprawca się pomylił i, widząc krew matki na jego głowie, uznał, że chłopiec także nie żyje. Pomiędzy zabitymi Pradun przeleżał jeszcze godzinę. Słyszał, jak upowcy dobijają kolbami rannych i krzyczą "Tu leżą zabite polskie gęby!".
– Gdy odeszli, podniosłem się z ziemi. Wokoło kilkaset trupów. Zawołałem: kto żyw, niech ucieka! Wstało jeszcze kilka osób i odeszliśmy w stronę płonącej wsi – mówi Pradun. – Choć minęło 70 lat, nadal trudno o tym wspominać. Ten straszliwy krzyk kobiet, płacz dzieci biegających po zakrwawionych ciałach, huk wystrzałów...
Mieszkańcy wsi Ostrówki i Wola Ostrowiecka zostali zamordowani 30 sierpnia 1943 roku. W sumie w obu miejscowościach i okolicy UPA mogła zabić nawet 1700 Polaków. Polscy archeolodzy właśnie odnaleźli cztery mogiły. Dwie niewielkie, w których w sumie leży pięć osób, i dwie zbiorowe, w których znajduje się około 500 ciał.
W jednej z nich, na tak zwanym Trupim Polu, leży 250 kobiet i dzieci, między innymi członkowie rodziny Praduna.