Oficjalne dane MFW uwzględniające realną moc nabywczą lokalnych walut są dla naszego wschodniego sąsiada zaskakująco dobre. Z dochodem 15 tys. dolarów rocznie Białoruś osiąga lepszy wynik niż dwa kraje Unii Europejskiej (Rumunia i Bułgaria), przebija Turcję, a jej dystans wobec Polski (20,6 tys. dol.) wcale nie jest tak duży.
Jak to możliwe, że kraj, który zdaniem analityków amerykańskiego Kongresu najmniej zreformował komunistyczną gospodarkę ze wszystkich państw Europy Środkowo-Wschodniej, jest relatywnie tak zamożny?
– Tu nie ma mowy o manipulacji danymi, do jakiej posunęli się Grecy. Nasze liczby odnośnie do Białorusi są realne: poziom życia jest tam rzeczywiście wyraźnie lepszy niż na Ukrainie czy w Bułgarii. Problem jest inny: czy ten system na dłuższą metę jest do utrzymania – przekonuje „Rz” Mark Allen, do niedawna wieloletni szef misji MFW na Europę Środkowo-Wschodnią.
Relatywna zamożność Białorusinów nie jest widoczna od razu. Ze średnią pensją odpowiadającą około 500 dolarom miesięcznie kraj wypada słabo w stosunku do Polski (1,15 tys. dol). Tym bardziej że żywność, kosmetyki, sprzęt AGD i wiele produktów konsumpcyjnych jest tańszych u nas niż po wschodniej stronie Bugu: właściciele hipermarketów w Białymstoku i innych miastach Podlasia szacują, że aż 15 proc. ich klientów to właśnie Białorusini.
Po części niższe dochody mieszkańcy Białorusi rekompensują jednak dotacjami państwa do wielu usług komunalnych. Rachunki za elektryczność i ogrzewanie są pokrywane przez prywatnych beneficjantów zaledwie w 1/3. Dotowany jest także transport miejski, darmowa pozostaje opieka zdrowotna i edukacja, a za litr benzyny Białorusini płacą odpowiednik 3 złotych. Państwo zapewnia także dość rozbudowany system świadczeń socjalnych.