Rocznica bitwy pod Verdun

Rocznica pierwszej wojny światowej | Berlin ogarnęła amnezja. Rząd udaje, że 100 lat temu nie wydarzyło się nic godnego uwagi.

Publikacja: 05.07.2014 02:00

1916. Bitwa pod Verdun. Przez dziesięć miesięcy zginęło ponad 150 tys. francuskich i 140 tys. niemie

1916. Bitwa pod Verdun. Przez dziesięć miesięcy zginęło ponad 150 tys. francuskich i 140 tys. niemieckich żołnierzy

Foto: AFP

100. rocznica wybuchu I wojny światowej, 75. rocznica rozpoczęcia II wojny oraz ćwierć wieku od obalenia muru berlińskiego – wszystkie te jubileusze przypadają w tym roku, co zwłaszcza dla Niemiec powinno być okazją do upamiętnienia wydarzeń, które wstrząsnęły światem w ubiegłym stuleciu.

Niemcy nie zamierzają oczywiście zapominać o rocznicy obalenia muru nie tylko dzielącego Berlin, ale także będącego wschodnią granicą zachodniej demokracji, zapominając coraz częściej o tym, że było to następstwem sukcesu „Solidarności" w Polsce. Mało kogo to już dzisiaj obchodzi, jeżeli nie liczyć oficjalnych deklaracji przedstawicieli rządu. Po epoce nazistowskiej Niemcy zostali mistrzami świata w retorycznych ćwiczeniach z poprawności politycznej.

Tak czy owak rocznica obalenia muru będzie w tym roku równie hucznie obchodzona jak ta z okazji 20-lecia tego wydarzenia. Rocznica wybuchu II wojny nigdy nie wywoływała w Niemczech większych emocji, więc i tym razem będzie tak samo. Jak i z pamięcią o I wojnie  światowej.

Obywatele chcą pamiętać, rząd nie

Tysiące spotkań, dyskusji historycznych, wystaw,  półtorej setki nowych książek, dziesiątki filmów dokumentalnych i wiele innych imprez kontrastują mocno z niemal całkowitym brakiem zainteresowania rządu rocznicą wydarzenia, bez którego być może nie byłoby Stalina ani Hitlera. – Niemcy nie chcą już  pamiętać o historii – bije na alarm brytyjska prasa, przypominając, że rząd Angeli Merkel przeznaczył zaledwie 4,7 mln euro na organizację oficjalnych uroczystości z okazji 100-lecia wielkiej katastrofy, a więc  mniej więcej tyle, ile kosztowały uroczystości upamiętniające upadek muru berlińskiego pięć lat temu. Tymczasem Francja i Wielka Brytania przeznaczyły na upamiętnienie 100. rocznicy łącznie 65 mln, nie mówiąc już o dalekiej Nowej Zelandii (10 mln euro).

– Właściwie nie mamy czego pamiętać. I wojna dla Niemiec to czas smuty, śmierć i powojenna bieda. To czas upokorzenia z powodu traktatu wersalskiego, w którym zapisano wyraźnie, że to Niemcy ponoszą winę za jej wywołanie. To także twarde warunki narzucone pokonanym, zwłaszcza przez Francję. Stąd bierze się dystans władz do tej rocznicy  – tłumaczy „Rz" Christian Hartmann z monachijskiego Instytutu Historii Najnowszej. Poza tym w Niemczech nie ma ogromnych pól śmierci i cmentarzy z tamtych czasów, jak we Francji czy Belgii.

Największą przeszkodą w upamiętnieniu wydarzeń z początku ubiegłego wieku wydaje się w Niemczech ?II wojna światowa. – Także w mojej rodzinie II wojna była wszechobecna – tłumaczyła  kanclerz Angela Merkel podczas  niedawnego otwarcia wystawy dotyczącej wydarzeń sprzed 100 lat w berlińskim Niemieckim Muzeum Historycznym. Zamierza upamiętnić rocznicę, udając się do Ypres. To na razie jedyny punkt programu pani kanclerz o charakterze międzynarodowym.

Prezydent Joachim Gauck spotka się 3 sierpnia w Alzacji – na jednym ze wzgórz w Wogezach. gdzie zginęło 25 tys. Francuzów i Niemców – z Francois Hollande'em i uda się do Brukseli na uroczyste spotkanie przedstawicieli krajów uczestniczących w wojnie. I to wszystko. Tymczasem z sondażu tygodnika „Stern" wynika, że ponad dwie trzecie Niemców interesuje się  historią wojennej katastrofy sprzed wieku.

Niemiecka wina

Sromotna klęska i upokarzający art. 231 traktatu wersalskiego o wyłącznej winie Niemiec za wywołanie I wojny światowej jest bez wątpienia silnym bodźcem psychologicznym sprzyjającym niemieckiej amnezji historycznej dotyczącej wydarzeń sprzed wieku. Silniejszym jest bez wątpienia  Holokaust. Niemcy nie tylko zostali uznani za winnych wybuchu wojny i nazistowskie ludobójstwo, ale też sami się do tego przyznali, sypali i sypią głowę popiołem do dnia dzisiejszego, przepraszają, kajają się i pamiętają. Nie ma tu miejsca na bicie się w piersi za I wojnę.

Co więcej, starają się naprawić błędy przeszłości i po latach braku zainteresowania żyjącymi jeszcze na świecie i w samych Niemczech zbrodniarzami nazistowskimi przystąpili w ostatnich latach energicznie i z sukcesem do poszukiwań 80- i 90-latków, niegdysiejszych oprawców z Auschwitz i innych obozów zagłady. To właśnie ma zakończyć ostatni etap rozliczeń z przeszłością, uczynić Niemcy już całkowicie normalnym państwem i narodem, w którym dokonano już ostatecznych ocen moralnych. Chociaż wielu Niemców ma już tego dość – jak mówi jeden z moich niemieckich znajomych: otwierasz w Niemczech lodówkę i wypada z niej Holokaust.

To nieco inna wersja tezy znanego pisarza Martina Walsera, że Auschwitz nie powinno być wieczną  maczugą na Niemców i czas to zmienić lub zapomnieć – według jego zasady, że szczęśliwy jest ten, kto zapomina o tym, czego nie można już zmienić. Za takie tezy Walser został wyklęty.

Przeklęty Wersal

Pamiętam dyskusję sprzed lat kanclerza Gerharda Schrödera z Martinem Walserem, w której obaj panowie prześcigali się w przekonywaniu, że całe zło zaczęło się właśnie w Wersalu, gdzie Niemcy zostali zmuszeni do podpisania upokarzającego traktatu.

– To zbytnie uproszczenie, ale niepozbawione ziarna prawdy – mówi Hartmann. Po I wojnie Niemcy byli oczywiście przekonani o swej krzywdzie w Wersalu. Po II obowiązywała już poprawność polityczna i zgodnie z tezami zawartymi w książce z 1961 roku hamburskiego historyka Fritza Fischera „Griff nach der Weltmacht: Die Kriegzielpolitik des kaiserlichen Deutschlands 1914–1918" (Dążenie po władzę nad światem: cel wojennej polityki Niemiec 1914–1918) Niemcy zostały słusznie obarczone winą za I wojnę. A karą za skumulowaną winę za obie wojny jest podział Niemiec. I tak być powinno.

Nie wszyscy się z tą tezą zgadzali. Wybuchł nawet spór historyków, ale w zasadzie podważanie niemieckiej winy uchodziło za rewizjonizm historyczny i było potępiane.

Tak jak teza kolejnego historyka, Ernsta Noltego, z połowy lat 80. ubiegłego wieku, że jednak to nie Wersal był przyczyną drugiej katastrofy wojennej, lecz bolszewizm. „Czy zbrodnia w imię walki klas nie poprzedzała zbrodni rasistowskich narodowych socjalistów. Czy archipelag Gułag nie poprzedzał Auschwitz?" – pytał Nolte. A więc Hilter był jedynie kopią Stalina, Holokaust kopią Gułagu, a Niemcy nie muszą żyć w przeświadczeniu, że są jedynym narodem wyklętym. Rewizjonizm w czystym wydaniu został niemal powszechnie  potępiony, a na parkingu Wolnego Uniwersytetu w Berlinie spłonął samochód Noltego.

Nie tak dawno tłumaczył on dziennikarzowi „Spiegla", że winą za II wojnę należy, prócz Niemiec, obarczyć Polskę i Wielką Brytanię. A to dlatego, że Hitler nie chciał wojny z Polską, ale sojuszu przeciwko Związkowi Sowieckiemu, i gdyby Polska oddała Gdańsk i zgodziła się na utworzenie prowadzącego do niego korytarza, wojny z Polską by nie było.

Sprawa odpowiedzialności za I wojnę nie jest tak prosta jak za drugą, o czym przypomina wykładający w Cambridge Christopher Clark w swej najnowszej pracy „Die Schlafwandler. Wie Europa in den Ersten Weltkrieg zog" (Lunatycy. W jaki sposób Europa doszła do I wojny światowej). Udowadnia, że winą za wybuch I wojny światowej należy obarczyć także innych jej uczestników: Austro-Węgry, które postawiły Serbii ultimatum po zamachu w Sarajewie na księcia Ferdynanda i jego żonę, Rosję, która stanęła w obronie Słowian na Bałkanach, Francję, największego wroga Niemiec i sojusznika Rosji, oraz Wielką Brytanię broniącą swego imperium przed zakusami Niemiec. To się w Niemczech podoba.

Współczesność

W niemieckich mediach nie brak paraleli pomiędzy wydarzeniami, które doprowadziły do I wojny światowej, a obecną sytuacją w Europie. „Czy będzie wojna, gdy upadnie wspólna waluta?" – pytał niedawno „Spiegel", radząc, aby tym intensywniej pamiętać o historii, im bardziej niewiarygodny wydaje się scenariusz na przyszłość. W końcu I wojna wydawała się współczesnym niemożliwym szaleństwem, które jednak nastąpiło. Bardziej prawdopodobne wydaje się niemieckim mediom wywołanie III wojny światowej przez Władimira Putina.

Brytyjski „Economist" ma inne przemyślenia, porównując dzisiejsze Stany Zjednoczone do Imperium Brytyjskiego sprzed stulecia i przypisując równocześnie Chinom rolę Niemiec z tamtego okresu. Uzbrojone po zęby Chiny mogą, jak kiedyś zmilitaryzowane Niemcy, próbować sięgnąć po władzę nad światem.  Niemcy już nie.

100. rocznica wybuchu I wojny światowej, 75. rocznica rozpoczęcia II wojny oraz ćwierć wieku od obalenia muru berlińskiego – wszystkie te jubileusze przypadają w tym roku, co zwłaszcza dla Niemiec powinno być okazją do upamiętnienia wydarzeń, które wstrząsnęły światem w ubiegłym stuleciu.

Niemcy nie zamierzają oczywiście zapominać o rocznicy obalenia muru nie tylko dzielącego Berlin, ale także będącego wschodnią granicą zachodniej demokracji, zapominając coraz częściej o tym, że było to następstwem sukcesu „Solidarności" w Polsce. Mało kogo to już dzisiaj obchodzi, jeżeli nie liczyć oficjalnych deklaracji przedstawicieli rządu. Po epoce nazistowskiej Niemcy zostali mistrzami świata w retorycznych ćwiczeniach z poprawności politycznej.

Pozostało 91% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 955
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 954
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 953
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 952