Do głośnych przeszukań doszło na początku września. Funkcjonariusze weszli do domu Roberta Bąkiewicza, byłego prezesa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości oraz do siedziby stowarzyszenia. O przeszukaniu poinformował też w serwisie X były szef straży Marszu Niepodległości Mateusz Bożydar Marzoch, obecnie asystent wicemarszałka Sejmu z Konfederacji Krzysztofa Bosaka. „Dziś o 6:00 rano policja na polecenie prokuratury zapukała do mojego mieszkania z nakazem przeszukania. Sprawa dotyczy Marszu Niepodległości 2018. Będę informował o rozwoju sprawy” – napisał w serwisie X, choć ostatecznie funkcjonariusze nie przystąpili u niego do przeszukania, gdy okazało się, że w mieszkaniu nie ma jego komputera.
Czytaj więcej
Śledczy wystąpili do prezydenta stolicy z sygnalizacją, dotyczącą przestępstw podczas Marszów Niepodległości – dowiedziała się „Rzeczpospolita”. Przypominają mu, że może wyciągnąć konsekwencje wobec stowarzyszenia, organizującego wydarzenie.
Powód przeszukań? Norbert Woliński, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, wyjaśniał „Rzeczpospolitej”, że przeprowadzono je w związku ze śledztwem dotyczącym szeregu przestępstw, głównie tzw. z nienawiści podczas Marszu Niepodległości w 2018 roku. – W ramach postępowania wykonywane są czynności związane z ustaleniem tożsamości sprawcy kierowania gróźb karalnych, ale również rozpoznawana jest kwestia haseł skandowanych przez uczestników i eksponowanych na transparentach – tłumaczył.
Zdaniem narodowców przeszukania były „aktem politycznej zemsty”
Narodowców te wyjaśnienia nie przekonały. Robert Bąkiewicz, który w ostatnich wyborach kandydował z list PiS do Sejmu, przeszukanie nazwał „aktem politycznej zemsty”. W rozmowie z Polsat News porównał je do sytuacji, w której kieszonkowiec okradłby kogoś w pociągu, a sześć lat później policja i prokuratura weszłyby do domu kierownika składu. Jego zdaniem głównym celem służb było zyskanie dostępu do jego „akt, komputera, telefonu”.