Na granicy, od czasu zorganizowanego przez Aleksandra Łukaszenkę marszu uchodźców na przejście w Kuźnicy, interwencji humanitarnych jest mniej. Ale sytuacja osób, które wciąż znajdują się w strefie zamkniętej, staje się coraz gorsza. Temperatura spada, a po stronie białoruskiej uchodźcy wypchnięci z Polski nie mogą liczyć na żadną pomoc. Dlatego interwencje, do których dochodzi w ostatnich daniach, z reguły są „ciche” – bez mediów i bez wzywania Straży Granicznej. Uchodźcy wiedzą już, że grozi im przepchnięcie przez druty na białoruską stronę.
Dochodzą też sygnały o rywalizacji między komendantami jednostek SG – kto udaremni najwięcej prób przekroczenia granicy. Czasem powodem do pochwał jest duża liczba push-backów. W konkretnych sytuacjach – wszystko zależy od człowieka.
Czytaj więcej
Krzykliwy Łukaszenko z jego reżimem nie jest tak groźny. Nie on podejmuje decyzje o odcięciu Polski i Europy od rosyjskiej ropy czy gazu, tylko Kreml.
– Kiedyś w szpitalu, będąc pełnomocniczką odnalezionej, wycieńczonej osoby, byłam mile zaskoczona – opowiada Anna Chmielewska z Ocalenia. – Przedstawiłam się, powiedziałam, że jestem z Ocalenia. Funkcjonariusz podziękował, powiedział, jakie czynności będą wykonane i w jakiej placówce. Zapewnił, że jako pełnomocniczka też mogę tam wjechać, kiedy uchodźca poprosi o procedurę uchodźczą. Poinstruował mnie, że powinnam przygotować mejla, wymieniliśmy się numerami telefonów – opowiada.
Chmielewska podkreśla, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem i przy poszanowaniu procedur. – Niestety, kiedy zgłosiłam się później do placówki, był już inny strażnik – mówi. – Okazało się, że nic z tych rzeczy nie jest możliwe. Nie będzie kontaktu ani jakichkolwiek informacji o tej osobie.