Interwencje poselskie – co poseł załatwi

Załatwić pracę, sprawę w urzędzie, miejsce w sanatorium albo przekonać męża, żeby nie zdradzał żony - o to proszą posłów obywatele

Publikacja: 07.10.2011 16:01

Biuro poselskie Jarosława Kaczyńskiego

Biuro poselskie Jarosława Kaczyńskiego

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

- Ludzie przychodzą do posła jak do Sądu Najwyższego – mówi Jolanta Szczypińska z PiS.

Pana Waldemara, na oko 55-latka, spotykamy w warszawskim biurze posła SLD Ryszarda Kalisza. Jego poważna mina kłóci się z otoczeniem - siedzi między rzuconą w kąt wielką, uśmiechniętą kukłą posła SLD a jego karykaturą zawieszoną na ścianie. Po wyrazie twarzy widać, że wciąż przeżywa rozmowę z posłem, na którą musiał czekać „tylko dwa dni". Pan Waldemar, ubrany w odświętny garnitur, drżącym głosem opowiada, jak Kalisz, z wykształcenia prawnik, w 17 minut wytłumaczył mu „chłopskim językiem", w jaki sposób ma na drugiej rozprawie walczyć z własnym rodzeństwem o swoją część majątku po zmarłych rodzicach.

Pierwszą rozprawę przegrał. Spadek to dla niego pod względem finansowym sprawa gardłowa. Sam nie ma adwokata, nie stać go na taki wydatek, ale te 17 minut wystarczyło, żeby był pewien, że wygraną ma w kieszeni.

Pan Waldemar jest jedną z tych osób, które przychodzą do posłów z problemami prawnymi zanim przegrają na dobre. Ale jest i mnóstwo takich, które przychodzą już po fakcie.

- Jestem postrzegany przez opinię publiczną jako osoba, do której ludzie zwracają się jak do ostatecznej instancji. Często piszą do mnie osoby, które przegrały sprawy we wszystkich instancjach i nie można im już w żaden sposób pomóc. Poseł w sprawach sądowych nic nie może przecież zrobić. Ale i tak mnóstwo ludzi uważa, że jestem wszechwładny, co jest oczywiście nieprawdą – kręci głową Kalisz.

Wiele osób prosi o interwencję poselską, która sprowadza się do tego, że parlamentarzysta chwyta za pióro i listownie, na oficjalnym papierze poselskim, pyta stosowną instytucję publiczną „co się dzieje ze sprawą pana X?". I choć jest to jedynie niewinne pytanie, urzędnicy często inaczej patrzą na tę samą sprawę. W wielu przypadkach nagle znajduje się odrobina dobrej woli - czy chodzi o ZUS i zaniżoną emeryturę, nieznośnie długie oczekiwanie na pobyt w sanatorium, czy też przygody z samorządem w sprawie „wykrojenia" przejścia do domu.

„Wszystko opowiem, kiedy wrócę"

Interwencja poselska? Pierwszą sprawą, która przychodzi do głowy Markowi Suskiemu z PiS jest historia człowieka, który z powodu konfliktu rodzinnego przez 20 lat nie miał dojazdu do działki i na własną posesję wchodzić musiał przez dziurę w płocie. Bez skutku wysyłał pismo za pismem, aż w końcu zdecydował się na wizytę w biurze poselskim Suskiego.

- Usiedliśmy nad mapką i zaczęliśmy myśleć, z której strony można byłoby wykroić przejście – wspomina poseł PiS.

W ten sposób do urzędników dotarła mapka naszkicowana przez Suskiego, a po miesiącu wójt zgodził się na sprzedaż kawałka działki należącej do szkoły. Polityk usłyszał potem przy okazji podziękowania: „a jak poseł zaczął pisać, to odpowiedzieli". Nie mieli wyjścia – musieli - ponieważ każdy element administracji ma obowiązek odpowiedzieć posłowi w ciągu 14 dni. Marek Suski upiera się, że wcale nie chodziło tu o sejmową pieczątkę, tylko o to, że urząd po raz pierwszy dostał mapkę, na której wszystko było jasne jak słońce.

Roman Kosecki z PO, były piłkarz m.in. Atletico Madrid, przyznaje jednak, że pismo wysłane na papierze poselskim robi swoje. Tym bardziej, jeżeli jest to poseł partii rządzącej.

W swoim biurze Kosecki często zajmuje się problemami, z jakimi przychodzą do niego sportowcy, ale nie tylko. Były piłkarz dobrze zapamiętał sprawę 85-latka, który nie mógł doczekać się decyzji o przyznaniu pobytu w sanatorium. W końcu się doczekał. Szefowa biura poselskiego pokazuje na to dowód - pocztówkę z Ciechocinka z podziękowaniami i obietnicą "Wszystko opowiem, kiedy wrócę". Podobno wrócił i opowiedział.

- Nie chcę nazywać tego stawaniem na baczność, ale jest pewna subtelna różnica w podejściu do sprawy przedstawianej przez posła – przyznaje Dorota Rutkowska, dziś posłanka PO, ale jeszcze do grudnia zeszłego roku wiceprezydent Skierniewic. Do niedawna to ona była adresatem poselskich pytań.

Podobnie kwestię stosunku urzędników do poselskich pism widzi Jolanta Szczypińska z PiS: - Gdy poseł interweniuje, urzędnik poważniej to traktuje i udaje się otrzymać odpowiedź np. na pytanie „czemu emerytura jest zaniżona"? Na taką odpowiedź zwykły człowiek czeka czasem kilka lat.

Dowodem na to może być sprawa, która wylądowała na biurku Koseckiego. Dotyczyła człowieka, który uważał się za pokrzywdzonego przez ZUS. - Człowiek ten chodził do ZUS i nie przyniosło to żadnych rezultatów. I dopiero gdy poseł zajął się tą sprawą, ZUS odpisał, informując o możliwych dalszych działaniach w sprawie tego pana - cieszy się najlepszy piłkarz w Sejmie.

Oczywiście nie każdy może liczyć na pozytywny wynik interwencji. Marta Godzwon, szefowa biura Romana Koseckiego, szacuje, że średnio co drugą sprawę udaje się doprowadzić do końca lub jakiegokolwiek rozstrzygnięcia.

Taki sam odsetek podaje "na oko" Eugeniusz Kłopotek (PSL), który prowadzi ścisłą ewidencję interwencji. W ostatniej kadencji przyjął ponad tysiąc osób narzekających na działanie państwa.

Jacek Piechota, były poseł SLD, sprawujący mandat od połowy lat 80. do 2007 roku, sceptycznie patrzy na dane o 50 proc. skuteczności interwencji. - Zdecydowanie się przechwalają. Ja bym tak wysokiego odsetka nie podawał. Z założenia sprawy dochodzące do posła przeszły już przez wszystkie instancje. W związku z tym niezwykle trudno jest pomóc w takich sytuacjach. Moim zdaniem pomyślnie udaje się załatwić najwyżej co piątą sprawę – ocenia. I dodaje: - W PRL ścianą płaczu dla ludzi mających problemy z państwem były komitety partyjne. Dziś tę rolę spełniają biura poselskie.

Do posła po pracę

Biuro poselskie może być postrzegane przez Kowalskiego nie tylko jako poradnia prawna, Sąd Najwyższy, bat na samorządy i ZUS, ale również jako pośredniak.

I o ile posłowie w tych sprawach odsyłają ludzi z kwitkiem, to okazuje się, że wcale nie jest to regułą. – W czasie mojego 10-letniego posłowania zgłosiło się do mojego biura w sumie kilku pracodawców gotowych zatrudnić odpowiednio wykwalifikowanych ludzi. W ten sposób kilka osób znalazło pracę – mówi Marek Suski.

Po ratunek do parlamentarzysty udają się też ci, którzy nie narzekają na brak środków do życia - choćby pracownicy kancelarii adwokackich skarżący się, że sprawa sądowa "idzie nie tak jak trzeba". Skąd ta wiara, że poseł jest w stanie wszystko załatwić?

Dr Wojciech Jabłoński, politolog z UW, nie ma wątpliwości: - To jest kwestia niskiego poziomu edukacji obywatelskiej, ale również dziedzictwa PRL. Polacy myślą, że do tej pory można ominąć prawo, idąc na skróty „ścieżką partyjną". Trzeba przyznać, że sporo winy leży po stronie posłów, którzy sami prezentują się jako ludzie wszechwładni. Wystarczy wymienić kwestię afery hazardowej, gdzie sami zamieszani zeznawali, jak to upajali się tym, ile mogli załatwić i ile od nich zależało. W ten sposób utwierdzają obywateli w błędnym przekonaniu, że są półbogami.

Interwencja czy protekcja?

Z poselską pomocą nie zawsze jest miło i cukierkowo. O ile bowiem wszyscy parlamentarzyści zarzekają się, że rozpatrują każdą sprawę, to najpierw trzeba się do posła dostać. A z tym już bywa różnie, jak powszechnie wiadomo dzięki testom prowadzonym przez dziennikarzy. Zdarzało się, że spośród wytypowanych posłów ponad połowy nie było w biurach podczas dyżurów. E-mailowa prowokacja przeprowadzona w 2007 roku pokazała z kolei, że z elektronicznym dostępem też nie jest lepiej. Na dramatyczny list starszej kobiety miało wtedy odpowiedzieć jedynie 19 spośród 460 naszych przedstawicieli w Sejmie.

Czasem interwencja poselska może zostać odebrana jako protekcja. Wiele w tej sprawie może powiedzieć Eugeniusz Kłopotek. W 2008 roku minister Julia Pitera dopatrzyła się znamion protekcji w interwencji posła PSL u ministra infrastruktury.

Powodem interwencji była skarga pewnego bydgoskiego przedsiębiorcy, który postawił stację benzynową w miejscu, gdzie miała przebiegać trasa S-5. Wkrótce jednak plany zostały zmienione, obiekt stał w szczerym polu bez drogi dojazdowej, a biznesmen wybrał się po pomoc do Kłopotka. W końcu okazało się, że protekcji nie było, a spięcie między posłami koalicji znalazło swój finał w komisji etyki poselskiej, która ukarała minister Piterę upomnieniem.

- Poniedziałki często kończą się bólem głowy po wysłuchaniu tylu przygnębiających i tragicznych historii – podsumowuje swoje dyżury poseł Suski.

Ale nie jest to regułą, ponieważ posłowie stykają się też z problemami, które ubarwiają nieco "szarzyznę" dyżurów. I tak do jednego z posłów zapukała kiedyś pewna kobieta błagająca o zaapelowanie do męża, by przestał ją zdradzać. Wcześniej zgłosiła się na policję, ale ponieważ nie znalazła tam zrozumienia dla swojego problemu, postanowiła pójść ze skargą na policję do parlamentarzysty, przy okazji prosząc go o rozmowę z mężem.

Niektórzy petenci są jeszcze bardziej zdeterminowani. - Przyszedł człowiek, który uparł się, że poseł ma mu tak załatwić, żeby nie płacił już więcej czynszu – wspomina Suski. – Nie był biedny, po prostu się uparł. I zapowiedział, że nie wyjdzie z biura, dopóki mu się tego nie załatwi. Okupacja trwała pół dnia.

Problem z „załatwianiem"

- Ludzie proszą posła o pomoc wszędzie tam, gdzie trafiają na opór albo niezrozumienie machiny urzędniczej, ale prawdę powiedziawszy im wyżej, tym gorzej. W ministerstwach jest już najgorzej. Człowiek może czekać na odpowiedź w nieskończoność – mówi Kłopotek.

W „nieskończoność", oprócz przeciętnych obywateli, czekać też muszą czasem nawet przedstawiciele władz. Tych lokalnych. I tu też poseł może pomóc nadać sprawie rozpędu.

- Zdarza mi się pomagać również samorządowcom, którzy mają problem ze skontaktowaniem się z którymś z ministrów i czekają po kilka tygodni, choć sprawa jest niecierpiąca zwłoki – mówi Dorota Rutkowska z PO. – Poseł ma szybki dostęp do ministra, więc często udaje się takie spotkanie umówić z dnia na dzień. Tak było np. z samorządowcami z moich rodzinnych Skierniewic, którzy chcieli przyłączyć do miasta 150 ha terenu przeznaczonego pod inwestycję, ale nie mogli doczekać się przyjęcia w MSWiA.

Posłowie jak ognia unikają nazywania interwencji poselskich "załatwianiem" spraw. Ale chyba nie ma się co wypierać tego słowa, skoro sama ustawa o sprawowaniu mandatu posła i senatora mówi wyraźnie o „załatwianiu" problemów obywateli.

- Ludzie przychodzą do posła jak do Sądu Najwyższego – mówi Jolanta Szczypińska z PiS.

Pana Waldemara, na oko 55-latka, spotykamy w warszawskim biurze posła SLD Ryszarda Kalisza. Jego poważna mina kłóci się z otoczeniem - siedzi między rzuconą w kąt wielką, uśmiechniętą kukłą posła SLD a jego karykaturą zawieszoną na ścianie. Po wyrazie twarzy widać, że wciąż przeżywa rozmowę z posłem, na którą musiał czekać „tylko dwa dni". Pan Waldemar, ubrany w odświętny garnitur, drżącym głosem opowiada, jak Kalisz, z wykształcenia prawnik, w 17 minut wytłumaczył mu „chłopskim językiem", w jaki sposób ma na drugiej rozprawie walczyć z własnym rodzeństwem o swoją część majątku po zmarłych rodzicach.

Pozostało 93% artykułu
Społeczeństwo
Sondaż: Jak Polacy oceniają zgodę na atakowanie celów w głębi Rosji bronią USA?
Społeczeństwo
Gdzie i jak będzie padać w sobotę i niedzielę? W pogodzie typowe przedzimie
Społeczeństwo
Co 16. dziecko, które rodzi się w Polsce, jest cudzoziemcem. Chodzi o komfort życia?
Społeczeństwo
Niemcy: Polka i jej syn z zarzutami za przemyt migrantów
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Społeczeństwo
Młody kierowca upilnuje 17-latka na drodze? Wątpliwe, sam lubi przycisnąć gaz