Hiszpanie z Polską nie chcą mieć nic wspólnego.
– Słowiański kraj od lat podcina podział władzy, przez co został wielokrotnie skazany przez Unię. Chodzi o reformy, które dotykają wszystkich organów wymiaru sprawiedliwości i nie mają wiele wspólnego z planami rządu Sáncheza – pisał w weekend główny dziennik kraju, powiązany z socjalistami „El Pais".
Obrona wizerunku królestwa jest konieczna, bo mimo zaklęć mediów problemy Madrytu z Brukselą przywołują na myśl spory, jakie wiedzie z unijną centralną nie tylko Warszawa, ale i Budapeszt. Od dwóch lat Hiszpanom nie udaje się doprowadzić do odnowienia składu Najwyższej Rady Władzy Sądowniczej (CSPJ), odpowiednika polskiej KRS. Potrzeba do tego w Kortezach większości 3/5, której nie może zdobyć mniejszościowy, lewicowy rząd Pedro Sáncheza. Konserwatywna Partia Ludowa (PP) odmawia podjęcia w tej sprawie rozmów, jeśli miałby w nich uczestniczyć koalicjant socjalistycznej PSOE, radykalny Unidos Podemos (UP).
Premier postanowił więc przełamać paraliż i przedstawił w parlamencie reformę, która zakłada, że 12 z 20 członków CSPJ miałoby zostać mianowanych w drugim głosowaniu zwykłą większością deputowanych, o ile w pierwszym głosowaniu nie da się zebrać większości 3/5. Zmiana ma zostać uchwalona w ciągu dwóch miesięcy. Popiera ją 186 z 350 deputowanych, bo Sánchez zdołał przeciągnąć na swoją stronę kilka partii regionalnych. Plan zakłada, że UP mianuje dwóch sędziów, co jest nie do przyjęcia dla PP. To dalekie echo nigdy nierozliczonej wojny domowej, bo PP wywodzi się z dawnych frankistowskich środowisk, a lewica – zwolenników Republiki.
Sprawa, jak w przypadku Polski, dotarła już do Brukseli. Tu, na wzór polskiej opozycji, lider ludowców Pablo Casado przekonał europejską egzekutywę do przyjęcia twardej postawy wobec Madrytu.