Znikająca dziewczyna

Trzeba być wyciosanym z nieheblowanego drewna, żeby nie zadrżeć na wystawie Anety Grzeszykowskiej. Kto jednak ma ciało, a do tego duszę, ten zadrży – i to nawet w trójnasób.

Publikacja: 02.05.2013 16:04

Aneta Grzeszykowska, „Śmierć i dziewczyna”, Zachęta, Warszawa, 13.04–2.06. www.zacheta.art.pl

Aneta Grzeszykowska, „Śmierć i dziewczyna”, Zachęta, Warszawa, 13.04–2.06. www.zacheta.art.pl

Foto: Dzięki uprzejmości Galerii Raster

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Pierwsze drżenie jest z lęku przed upływającym czasem, ciemnością i nieistnieniem, który jest bohaterem tej wystawy – oczywiście niewidzialnym. Drugie drżenie wywołują wizerunki, które w sztuce Grzeszykowskiej nie są po prostu obrazami, lecz widmami. Trzecie drżenie jest z przyjemności. To ta trwożna przyjemność, którą przeżywamy, oglądając horrory i zderzając się z tym, co niesamowite. To także przyjemność obcowania ze spełnionymi pracami wybitnej artystki, która potrafi robić rzeczy niezwykłe i jest w zenicie twórczych sił.

Ja – powielone i śmiertelne

Aneta Grzeszykowska wystawia na świecie od Polski po Los Angeles, jej prace trafiają do najlepszych międzynarodowych kolekcji (kupił je m.in. nowojorski Guggenheim). Oczekiwania wobec takiej artystki są wyśrubowane, ale wystawa w Zachęcie spełnia je i tak z nawiązką. Grzeszykowska pożycza tytuł tego pokazu od Schuberta, z jego napisanej w 1817 r. pieśni „Śmierć i dziewczyna". W tym tytule jest głęboki ukłon w stronę romantyzmu i są dwie postaci. Dziewczyna to oczywiście Grzeszykowska; na wystawie jest jej pełno. W filmach i fotografiach artystki oglądamy kilkadziesiąt, ba kilkaset Anet – jej wizerunki mnożą się, powielają, rozpadają na kawałki i powracają jako widma. A Śmierć? Cóż, ona również ma twarz Anety Grzeszykowskiej; to jeden z niepokojących tropów tej wystawy, przygotowanej przez artystkę, która doszła do mistrzostwa w nurkowaniu w mrok, a także w stawianiu w dwuznacznym świetle (a właściwie w półmroku) pojęcia tożsamości. Grzeszykowska kieruje obiektywy aparatów na siebie i mówi „ja", ale w jej sztuce „ja" to czasem tylko obraz, a czasem wręcz zupełnie ktoś inny. Jeszcze kiedy indziej „ja" to ktoś, kogo być może nigdy nie było, kto teraz znika i kogo na pewno w przyszłości nie będzie.

Ciało mierzy czas, portret pochłania duszę

Czas na wystawie „Śmierć i dziewczyna" odmierza zegar zrobiony z Anet Grzeszykowskich. Oglądamy ten niezwykły chronometr na wideo; film trwa 12 godzin i jest ściśle zsynchronizowany z czasem rzeczywistym. W czarnej pustce zawieszone są zwielokrotnione postaci nagiej artystki. Można powiedzieć, że tańczą; Grzeszykowska jest niezwykle biegła w kreowaniu obrazów, ale także nieprzeciętnie sprawna fizycznie. Ma za sobą trening baletowy, potrafi zmusić ciało do ekstremalnych wyczynów i wykorzystuje to w pracach. Anety z pracy „Zegar" tańczą, ale jest to balet mechaniczny; ich ruchy są ściśle ze sobą zsynchronizowane, nagie ciała pełnią rolę trybów, sprężyn, wskazówek i cyfr tego ludzkiego czasomierza. Czy jednak na pewno ludzkiego? Pomnożone Anety przestają być Anetami; to tylko ciała bez tożsamości, ciało zaś jest maszyną – wprawioną w ruch lalką, odmierzającą czas osoby, na wzór której została stworzona. Grzeszykowska tworzy zresztą lalki nie tylko w sensie metaforycznym, ale najzupełniej dosłownie. Nie ma ich na wystawie, ale kiedy raz się widziało te lalki, trudno je zapomnieć. W pamięć zapadają szczególnie trzy figury, które artystka zrobiła w 2008 r. – uszyte z czarnej wełny, wypchane fizeliną kukły dzieci. Każda z nich to wizerunek Grzeszykowskiej z czasów dzieciństwa; począwszy od „Anety 1977", która przedstawia artystkę w wieku trzech lat, przez „Anetę 1982" po „Anetę 1985" – dziecko zmieniające się w podlotka. Formalnie rzecz biorąc, to autoportrety, ale wyglądają raczej jak powracające z przeszłości zjawy; czarne, niemal pozbawione twarzy, niedokończone twory mogłyby służyć jako fetysze w jakimś prywatnym rytuale egzorcyzmowania pamięci. Oczywiście jak każda kukła i te są martwe, a jednak ożywiane dwuznacznym związkiem z osobą z krwi i kości – ich autorką. Nie bez powodu Indianie bali się, że fotograf, robiąc im zdjęcie, weźmie sobie nie tylko wizerunek, ale i duszę sfotografowanego. Rzeczy, które nas przedstawiają – zdjęcia, lalki – nie są oczywiście nami, a jednak przetrzymują jakąś część naszej tożsamości. Kim lub czym są? To jedno z kluczowych pytań w twórczości Grzeszykowskiej.

Antystriptiz i bomba w ustach

Umieszczony na początku wystawy „Zegar" zrobiony z nagich Anet tyka; jesteśmy teraz w czasoprzestrzeni, której parametry dyktuje artystka. Czas jest rzeczywisty, przestrzeń abstrakcyjna; wypełnia ją czarna pustka. Zanim zobaczymy najnowsze prace Grzeszykowskiej, musimy zagłębić się w ciemności. Artystka rozsnuwa je w trzech filmach, które zrealizowała w latach 2007–2010. Wszystkie wymykają się gatunkowym podziałom; są oparte na tańcu i poklatkowych animacjach, każdy z nich jest także zapisem performance'u, ale wykonanego nie tylko przed obiektywem kamery, lecz także przed obiektywem wyobraźni. Łączy je czerń, która jest zarazem tytułem pierwszego filmu. „Black" z 2007 r. to podróż w mrok podświadomości. Naga artystka wykonuje antystriptiz, „ubiera się" w ciemność, znika i pojawia się po drugiej stronie nocy, w czarnym świecie, w którym nie obowiązują prawa grawitacji i można latać od jednego wyobrażenia do drugiego. Ta podróż poszyta jest lękiem przed roztopieniem się w czerni, zniknięciem – kończy się jednak rozmnożeniem Anet, które tańczą „balet mechaniczny" w pustce rozgwieżdżonego kosmosu.

W filmie „Ból głowy" Grzeszykowska wkłada sobie do ust bombę. Następuje eksplozja, ciało artystki rozpada się na kawałki. Każdy z nich żyje własnym życiem, nogi i ręce błądzą w czarnej pustce, dopóki nie znajdą głowy. Można by się spodziewać, że osadzą ją na właściwym miejscu i odbudują osobę, ale nic z tego. Ręce i nogi buntują się przeciw głowie, dręczą i biją ją, wreszcie obalają jej władzę nad ciałem. Na końcu rozbita postać artystki scala się powtórnie, jest to jednak figura monstrualna – ma ręce zamiast nóg i nogi zamiast rąk. To anatomiczna anarchia, działająca już nie pod dyktando świadomości, lecz ciała, które wymknęło się spod kontroli rozumu.

Cykl czarnych filmów zamyka „Bolimorfia"; obraz pomnożonych Anet, które tańczą w ciemnej próżni do „Bolera" Ravela, na które nałożony jest inny utwór muzyczny – „Polimorfia" Krzysztofa Pendereckiego. W finale tego osobliwego baletu, wykonywanego w rytm dwóch utworów odtwarzanych naraz, wizerunki Anety układają się w ludzką postać, ciało zbudowane z wielu ciał, niczym na manierystycznych obrazach Arcimbolda.

Wybielona z negatywu

Grzeszykowska filmy pokazuje w ciemności; nowe prace – cykl „Negative book" – wystawia w półmroku. To kilkadziesiąt niewielkich, czarno-białych fotografii; zanim rozpoznamy, co jest na nich przedstawione, trzeba przez chwilę przyzwyczaić oczy do małej ilości światła w sali wystawowej. Dłużej trwa oswajanie się z osobliwym wrażeniem, jakie robią te zdjęcia. Wszystkie przedstawiają świat w negatywie. Słońce jest czarne, niebo ciemne, światło jest mrokiem, cienie świecą. Odwrócone jest wszystko – z wyjątkiem jednego elementu: postaci Anety Grzeszykowskiej. Wizerunek artystki pojawia się na każdej z negatywowych fotografii i zawsze ukazuje się w pozytywie – tak jakby autorka była jedyną osobą, której nie obowiązują reguły stworzonego przez nią samą negatywowego świata.

Zwyczajne tematy, niezwykły efekt

To zdjęcia podszyte nieuchwytną grozą; nie rozwiewa jej fakt, że wszystkie fotografie przedstawiają powszednie sytuacje. Artystka przy kuchni, przygotowująca posiłek, śpiąca, idąca korytarzem w amerykańskim motelu, kąpiąca się w morzu, pozująca z krewnymi do rodzinnego zdjęcia, obserwująca dzieci bawiące się na karuzeli... Niewinne tematy tych zdjęć paradoksalnie potęgują jeszcze wrażenie niesamowitości – i jest to niesamowitość w klasycznym freudowskim sensie tego słowa, owo Unheimliche, którym ojciec psychoanalizy opisywał te momenty, w których to, co zwykłe, jawi się nagle jako obce i niepokojące. Co robi ta pozytywowa postać w negatywowym świecie? Jest jedyną prawdziwą osobą w krainie widm czy przeciwnie – widmem nawiedzającym obrazy codzienności?

Do wielu zdjęć artystka pozowała z córką; matka i dziecko wymieniają między sobą czułe gesty, a jednak obie istnieją w różnych przestrzeniach; pozytywy od negatywu dzieli dystans, który zmienia się w nieprzekraczalną przepaść; pieszczota jest tu dotykiem ducha. Bliskie plany demaskują to widmo; pokryta makijażem twarz Grzeszykowskiej tylko wygląda jak prawdziwa, ale w rzeczywistości jest maską. Na niektórych zdjęciach artystka, której ciało w czasie sesji zdjęciowej pokrywała farba, robi wrażenie dzieła malarza – figury wmalowanej w rzeczywisty świat i we własne życie. Grzeszykowska widnieje na każdym zdjęciu, ale jednocześnie do żadnego nie należy, tylko je nawiedza.

Romantyczny surrealizm

„Negative book" to sztuka oparta na sztuczce. – Wystarczy z powrotem zrobić z tych zdjęć pozytywy i czar pryśnie – mówi Aneta. Zostanie zwykły, banalny kadr i tkwiąca w nim dziwnie pomalowana dziewczyna. Grzeszykowska nie ukrywa swoich sztuczek. Sztuka jest manipulacją, oszustwem, w które wierzmy tylko dlatego, że chcemy. To oszustwo nie jest jednak kłamstwem ani blagą – w każdym razie nie w wypadku Grzeszykowskiej. Rozpracowanie jej sztuczek nic nie zmienia; jej czarne filmy i dwuznaczne fotografie trafiają widza w czuły punkt – chwieją pozornie tylko niezachwianym przekonaniem o realności własnego „Ja". W tytule wystawy Aneta odwołuje się do romantyzmu. Na samej wystawie przywołuje inny moment w historii idei – surrealizm. Pokazuje film „At land" z 1944 r. Jego autorka, legenda amerykańskiej awangardy Maya Deren, odcinała się od ruchu surrealistycznego, ale nie od jego ducha. „At land" to fantasmagoryczna podróż w głąb siebie, wyprawa, w której na drodze bohaterki i autorki w jednej osobie stają jej własne, rozmnożone wizerunki. Film jest niemy; Aneta Grzeszykowska stworzyła do niego ścieżkę dźwiękową i sama użyczyła głosu poruszającym bezgłośnie ustami postaciom. Udźwiękowienie „At land" jest próbą rozwiązania zagadki tego tajemniczego filmu – szarady, której nie da się rozszyfrować. Przywołując Mayę Deren, Grzeszykowska wpisuje jednocześnie własną twórczość w pewną tradycję. Należy do niej zarówno romantyzm, jak i surrealizm; to tradycja poszukiwania tego, co w egzystencji nieuchwytne i nienazwane.

Z lotu ptaka i czarna plama

W tle „Nagative book" majaczy, niczym kolejne widmo, wspomnienie innej pracy Grzeszykowskiej, „Albumu". Zanim stworzyła go w 2005 r., realizowała wspólne projekty ze swoim partnerem Janem Smagą. Artyści pracują razem od ukończenia warszawskiej ASP w 1999 r. Ich wspólnym dziełem był m.in. słynny „Plan", cykl fotografii przedstawiających wnętrza mieszkań, pokazanych z lotu ptaka, tak jakby ktoś zdjął na chwilę sufit i zrobił z góry migawkową fotę. Były to zdjęcia wykonane z niemożliwego, bo nieistniejącego, punktu widzenia. Zakulisowa wiedza podpowiadająca, że za tym niezwykłym efektem nie stoi magia, lecz precyzyjny plan i chińska robota (żmudny montaż dziesiątków ujęć wykonywanych spod sufitu), nie osłabiała wywoływanego przez prace wrażenia. „Plan" przedstawiał świat z perspektywy wszechwidzącego oka, którym był oczywiście aparat fotograficzny. Ów wszechwidzący obserwator, unoszący się nad mieszkaniami warszawskich znajomych pary artystów, był zarazem pierwszym widmem, w wywołaniu którego wzięła udział Grzeszykowska.

Wraz z „Albumem" artystka rozpoczęła solową działalność, prowadzoną równolegle do wspólnych przedsięwzięć z Jankiem Smagą. „Album" rzeczywiście był albumem; księgą ułożoną z rodzinnych zdjęć z prywatnego archiwum. W fotografiach zapisana była historia jej życia, od narodzin aż po połowę lat 2000 – tyle że historia ta rozgrywała się bez głównej bohaterki. Grzeszykowska pieczołowicie wymazała swój wizerunek ze zdjęć dokumentujących jej biografię – i starannie zamaskowała ślady manipulacji. Tam, gdzie na pstrykniętej przez rodziców fotce była mała Aneta w wózku, pozostał pusty wózek. Na zdjęciu klasowym z podstawówki brakowało jednej dziewczynki (ale w którym miejscu?, to już niełatwo było stwierdzić). W niektórych wypadkach nieobecność bohaterki rzucała się w oczy: pocałunek matki, który miał być złożony na policzku Anety, zawisał w pustce. Ojciec artystki wykonywał gest, jakby trzymał za rękę dziecko, choć nikogo obok niego nie było. Zniknięcia Anety najbardziej dosadne były jednak tam, gdzie jej nieobecność nie rzucała się w oczy; na niczym niewyróżniających się fotografiach, którym z pozoru niczego nie brakowało – tak jakby artystka nigdy nie istniała.

Triumf wizerunku i kruchość bytu

Rozpoczęcie samodzielnej kariery od wymazania siebie z pamiątkowych zdjęć to rodzaj manifestu rozpoczynającego grę z wizerunkiem i jego tożsamością, partię szachów między obrazami i osobami, które przedstawiają. Częścią tej gry był cykl bez tytułu z 2006 r., realistyczna seria zdjęć przedstawiających ludzi, którzy nigdy nie istnieli. Jej częścią jest także „Negative book", który, jak to negatyw, jest swego rodzaju odwrotnością reguł rządzących „Albumem". W projekcie z 2005 r. Grzeszykowska znikała ze zdjęć, teraz się na nich pojawia – ale trudno rozstrzygnąć, w którym cyklu jest bardziej nieobecna. I jeżeli sztuka Anety jest grą między osobą a jej wizerunkami, to wynik rozgrywki wydaje się przesądzony. Wizerunki są górą; istnieją, nawet jeżeli widniejących na nich osób nie było, nie ma lub za chwilę nie będzie. Ta kruchość bytu budzi niepokój, a nawet lęk, którym podszyta jest twórczość autorki „Negative book".

Aneta Grzeszykowska (ur. 1974). Zajmuje się fotografią, tworzy obiekty, filmy wideo i?do-kamerowe performances. Od?1999 roku realizuje projekty w?duecie z?Janem Smagą. Od?roku 2005 równolegle pracuje nad indywidualnymi przedsięwzięciami artystycznymi. W?swojej praktyce sięga po?różne media, od?animacji poklatkowej po?szyte z?włóczki lalki, najważniejszym punktem odniesienia pozostaje jednak w?jej twórczości fotografia. Mieszka i?pracuje w?Warszawie.

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Pierwsze drżenie jest z lęku przed upływającym czasem, ciemnością i nieistnieniem, który jest bohaterem tej wystawy – oczywiście niewidzialnym. Drugie drżenie wywołują wizerunki, które w sztuce Grzeszykowskiej nie są po prostu obrazami, lecz widmami. Trzecie drżenie jest z przyjemności. To ta trwożna przyjemność, którą przeżywamy, oglądając horrory i zderzając się z tym, co niesamowite. To także przyjemność obcowania ze spełnionymi pracami wybitnej artystki, która potrafi robić rzeczy niezwykłe i jest w zenicie twórczych sił.

Pozostało 96% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl