Na przykład z Tomasza Zahorskiego? Wśród powołań na najbliższe mecze z Kazachstanem i Węgrami to wywołało najwięcej dyskusji.
Różnica w poziomie meczów ligowych i reprezentacyjnych jest olbrzymia. Oglądam wielu świetnych piłkarzy ligowych i jestem przekonany, że nie zrobią już kolejnego kroku naprzód. Inni mogą grać słabiej, ale czuję, że stać ich na rozwój. Tak było z Gargułą, Bronowickim czy Błaszczykowskim. Teraz tak jest z Zahorskim, który jest dobry technicznie i może grać zarówno jako napastnik, jak i pomocnik. To nie Grzegorz Rasiak, świetny tylko w polu karnym, ani Paweł Brożek, który sam sobie okazji nie wypracuje. Zahorski jest trochę jak Maciej Żurawski. Mam takie przeczucie.
Powołuje pan piłkarzy do reprezentacji, opierając się tylko na intuicji?
Nie tylko, ale również. Zazwyczaj dobrze na tym wychodzę. W 2000 roku sprowadziłem do Ajaksu z Malmoe Zlatana Ibrahimovicia. Zapłaciliśmy za niego 7,5 mln euro. Nigdy nie wydałem tyle na nikogo innego. Czułem, że to będzie świetny zawodnik, a on przez pierwsze trzy miesiące w Ajaksie nie pokazał na boisku niczego. Wszyscy mnie krytykowali, że wyrzuciłem pieniądze w błoto, dopóki Zlatan nie zaczął strzelać gola za golem. Przed kupieniem Ibrahimovicia nawet nie widziałem go w meczu, tylko na treningu w Hiszpanii, gdzie zawsze przygotowują się do sezonu skandynawskie drużyny. Potem wszedłem do szatni i spojrzałem mu w oczy. Wystarczyło.
Robi pan z siebie szarlatana.
Czasami się mylę, ale osiem razy na dziesięć mam rację. Pudłowałem najczęściej dlatego, że piłkarz miał problemy osobiste. Z żoną albo z samym sobą.