Ministrowie mają teraz stać na pierwszej linii frontu propagandowego i reagować. Wiadomo, że kiedy poparcie spada, ośmieszające memy i krytyczne wpisy rozprzestrzeniają się w mediach społecznościowych jak koronawirus jesienią. Telewizja państwowa robi, co może, by pomóc: przez ostatnie dni tematem głównym było aresztowanie Romana Giertycha, a pandemię traktowano jak wzrost zachorowań na świnkę. Ale to już na obywateli nie działa zbyt mocno.
Do walki ruszył więc minister zdrowia Adam Niedzielski i napisał na Twitterze: „Jestem przerażony brakiem odpowiedzialności osób prześcigających się w pomysłach na obejście obowiązujących obostrzeń”. Kogo miał na myśli? Kolegów polityków?
A premier Mateusz Morawiecki, angażując się w prostowanie własnej wypowiedzi, apelował: „Przestańcie wprowadzać ludzi w błąd. Oświadczam, że wszystkie nasze działania zmierzają właśnie w kierunku tego, by umierało jak najmniej osób”. Premier napisał to na Twitterze po tym, jak wypaczono sens jego słów „kto ma umrzeć, to umrze”.
Dowiedz się więcej: Morawiecki: Nie słuchajcie demagogów, chrońcie siebie i bliskich
W tej sprawie Mateusz Morawiecki ma rację: słowa były opisem postawy krytykowanej przez szefa rządu, a nie jego poglądem. Ale czy naprawdę premier ma prawo do świętego oburzenia i zdziwienia przypisywaniem mu złej woli po tych wszystkich propagandowych i wizerunkowych wpadkach, jakie zaliczył przez kilka miesięcy pandemii? Jaką wartość ma teraz jego narzekanie na pseudonaukowe fake newsy, np. o nieskuteczności maseczek, skoro sam publicznie pokazywał się i występował na oficjalnych zdjęciach, np. w kinie, jeszcze pod koniec sierpnia – bez maseczki? O słowach na temat tego, że „wirus nie jest już groźny” – nie wspominając.