To, co się stało w czasie minionego weekendu w Bejrucie, musiało w końcu nastąpić. Po wielu tygodniach relatywnego spokoju trzy kolumny demonstrantów ruszyły w sobotę do centrum miasta, demolując po drodze liczne witryny sklepowe oraz banki, po czym doszło do starć z policją w pobliżu siedziby parlamentu. Ponad 300 osób rannych mówi o skali rewolucji, jak nazywają swój protest demonstranci, w znacznej części ludzi młodzi, z których prawie 40 proc. nie ma pracy.
Mają swój hymn, którym jest „Bella ciao" – pieśń włoskich partyzantów antyfaszystowskich popularna również w środowiskach przeciwników reżimu w Iranie. Mają też cel, jakim jest spełnienie żądań dotyczących ustąpienia starych elit, wymiany składu rządu i konsekwentnej walki z korupcją.
Weekendowi demonstranci szczególnie wyładowywali swój gniew na fasadach banków, co nie jest bez związku z ograniczeniami wypłat gotówki do 300 dolarów tygodniowo. Ale Liban jest bankrutem, co nie jest tajemnicą. Kurs funta spadł od jesieni ubiegłego roku o 60 proc. Dług publiczny wynosi już ponad 150 proc. PKB. Większy mają tylko Japonia i Grecja.
Protesty w Szwajcarii Bliskiego Wschodu rozpoczęły się w październiku ubiegłego roku, kiedy rząd ogłosił zamiar wprowadzenia podatku od używania komunikatora WhatsApp. Ale miejscowe, dwie państwowe firmy telekomunikacyjne mają jedne z najwyższych stawek telefonii komórkowej na świecie. Protesty doprowadziły do ustąpienia premiera Saada Haririego, co jednak nie uspokoiło nastrojów.
Szybko pojawiły się żądania zmiany systemu politycznego kraju i walki z korupcją kojarzoną z tradycyjną elitą Libanu, podzielonego od chwili swego powstania przed 77 laty według klucza religijnego. Równowaga konfesyjna znalazła wyraz w konstytucji, zgodnie z którą prezydent musi być maronitą, czyli chrześcijaninem, premier sunnitą, a przewodniczący parlamentu szyitą.