Do dziś Krajowe Biuro Wyborcze nie odzyskało nawet złotówki od firmy, która sprzedała mu wadliwą aplikację na wybory samorządowe w 2014 r. – ustaliła „Rzeczpospolita".
Skandal skończył się dymisją członków KBW i mocno zachwiał rządem PO-PSL – w Polsce odbyły się protesty organizowane przez prawicę i deklaracje rozliczenia winnych. Jak się jednak okazuje, po sześciu latach od zdarzenia spółka, która wykonała wadliwy system, nie poniosła za to żadnych konsekwencji finansowych. I wygląda na to, że już ich nie poniesie – dwa lata temu firma Nabino złożyła wniosek o likwidację.
Wpadka goni wpadkę
Krajowe Biuro Wyborcze postanowiło na trzy miesiące przed wyborami samorządowymi w 2014 r. zmienić informatyczny system do obsługi wyborów: rejestracji kandydatów, liczenia głosów. Wybrano w przetargu małą spółkę Nabino z Łodzi. Wcześniej, od 2004 r., dostawcą oprogramowania wyborczego była firma Pixel Technology (także z Łodzi).
W dniu wyborów system zawieszał się, były problemy ze sporządzaniem protokołów z głosowania, okazało się też, że był łatwy do ataków hakerskich. Doszło również do poważniejszych wpadek – np. po przeliczeniu głosów na prezydenta Szczecina system wskazał jako zwycięzcę kandydata, którego nie było na karcie do głosowania. Z kolei gdzie indziej zakwalifikował jednego z kandydatów na radnego jako współpracownika Służby Bezpieczeństwa, mimo że ten w IPN-ie miał status pokrzywdzonego. To wszystko opóźniło ogłoszenie wyników.
Odpowiedzialny za wdrożenie systemu po stronie KBW był Romuald D., wicedyrektor Krajowego Biura Wyborczego ds. informatycznych, i – jak wskazywały protokoły z posiedzeń PKW – do końca bronił spółkę Nabino.