Adam Traczyk: Przeciw wyborom prezydenckim

Czy ciągle jesteśmy skazani na wojnę polsko-polską? Jak zmusić polityków do współpracy i dialogu? Rozwiązaniem jest wybór prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe.

Publikacja: 22.01.2025 04:36

Pałac Prezydencki w Warszawie

Pałac Prezydencki w Warszawie

Foto: Adobe Stock

Przed nami pięć miesięcy kampanii wyborczej – wzajemnych oskarżeń, brutalności i dzielenia Polek i Polaków, rzadziej prezentacji pozytywnej wizji wspólnej przyszłości. Biorąc pod uwagę rolę prezydenta w polskim systemie politycznym, nasuwa się pytanie – czy warto, abyśmy znosili jako społeczeństwo ten polaryzacyjny festiwal? Czy może cena, jaką płaci nasza wspólnota obywatelska za taki tryb wyboru prezydenta, jest zbyt wysoka, i należy zastanowić się nad alternatywą?

Kto właściwie ma prawo do reprezentowania narodu?

Na wstępie drobne zastrzeżenie. Nie idzie w tym tekście o rozstrzygniecie, kto wystrzelił pierwszą salwę w wojnie polsko-polskiej i kto ponosi większą winę za poniesione w jej wyniku straty. Reparacji i tak nie będzie, bo musielibyśmy je wypłacić sobie sami. Moją intencją jest refleksja nad przyszłością i – być może utopijne i naiwne – poszukiwanie rozwiązań, które mogłyby sprawić, że będzie nam trochę łatwiej się ze sobą dogadać.

Czytaj więcej

Podcast „Pałac Prezydencki”: Media społecznościowe a kampania - nowe reguły gry

Wróćmy więc do kampanii prezydenckiej. Jak będzie przebiegać? Bez zaskoczeń. Usłyszymy wzajemne oskarżenia o łamanie zasad praworządności i grzebanie demokracji. Będą padać słowa, jak „reżim”, „dyktatura” i „autorytaryzm” – jedni będą chcieli je obalać, drudzy bronić przed ich powrotem. Jedni będą drugim odmawiać polskości, sobie za to przyznawać wyłączne prawo do reprezentowania narodu. Drudzy będą twierdzić, że pierwsi chcą wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. Jedni i drudzy wzajemnie będą się oskarżać o prorosyjskość, choć żaden z nich prorosyjski nie jest. Najbardziej zajadli z jednej strony krzyczeć będą o drugich, że są „czerwoną hołotą”, którą trzeba bić „raz sierpem, raz młotem”, że są wrogami ojczyzny, którym należy się śmierć albo będą „niebać Tuska”. Drudzy wyżywać się będą, pisząc ***** *** albo krzycząc to samo, tylko już nie kryjąc się z wulgarnością za ośmioma gwiazdkami. I oczywiście wszyscy będą twierdzić, że tylko i wyłącznie ich kandydat zdoła zakończyć wojnę polsko-polską zjednoczyć Polki i Polaków ponad podziałami.

Kolejny odcinek wojny polsko-polskiej

Politykom nie będą ustępować najbardziej zapalczywi komentatorzy. Część z nas, tylko dlatego, że popiera tego, a nie innego kandydata, przeczyta o sobie, że jest „małpoludzią czeredą”. Inni z tego samego powodu usłyszą, że są „unijczykami polskiego pochodzenia”. W mediach społecznościowych szaleć będą często anonimowi piewcy nienawiści, pogardy i teorii spiskowych. Natomiast „odpowiednio” ustawione algorytmy i armie botów zadbają o to, żeby to właśnie te najbardziej agresywne i skrajne treści wyświetliły się nam jako pierwsze, przykuwały naszą uwagę i kreując oburzenie, prowokowały nas do podobnych reakcji.

Skutki tego nieustannego festiwalu przesady, demonizowania, a wręcz odczłowieczania konkurentów politycznych obserwujemy na co dzień. Według badań More in Common Polska przeprowadzonych we wrześniu ubiegłego roku ponad 80 proc. Polek i Polaków jest zdania, że nasz kraj jest podzielony. Za zjednoczoną Polskę uważa tylko 3 proc. badanych. Natomiast badania przeprowadzone przez nas w kwietniu 2023 roku wskazują, że aż 44 proc. Polaków uważa, że osoby myślące inaczej od nich działają na szkodę Polski.

Czytaj więcej

Jak przełamać polaryzację w Polsce? Wnioski z projektu „Polska rozmawia”

Wybory prezydenckie i poprzedzająca je kampania wyborcza są apogeum tego niekończącego się spektaklu. Do tego ich zwieńczeniem jest z reguły pojedynek dwóch kandydatów w II turze i triumf jednej Polski nad drugą w kolejnej bitwie polsko-polskiej wojny. Bitwie, w której zwycięzca może być tylko jeden. Powszechne wybory prezydenckie nie oferują z natury rzeczy bowiem żadnego mechanizmu pojednania. Ów potężny ładunek polaryzacyjny, który narasta w czasie kampanii, nie zostaje w żaden sposób rozbrojony. Podczas gdy zwycięski kandydat otoczony glorią i chwałą przy euforii swoich zwolenników wprowadza się do Pałacu Prezydenckiego, drugiej stronie zostaje nie tyle gorycz porażki i zgrzytanie zębami, ale i bezsilność i przekonanie, że najwyższy urząd w państwie sprawuje w najlepszym wypadku ktoś wybrany przez nieporozumienie, a w najgorszym – uzurpator.

Jak zmusić elity polityczne do współpracy i kompromisu?

Oczywiście, te koszty ponoszą także inne społeczeństwa wybierające głowę państwa w wyborach powszechnych. Z reguły jednak w zamian otrzymują przywódcę, który cieszy się silną legitymacją, ale i szerokimi kompetencjami – tak jest w Stanach Zjednoczonych, Brazylii czy Francji. Nasza konstytucja natomiast wyposażyła prezydenta w bardzo nikłe i głównie blokujące kompetencje. W efekcie „w nagrodę” za miesiące agresywnej, bezwzględnej kampanii – w zależności od tego, czy prezydent wywodzi się z obozu obecnej sejmowej większości, czy nie – otrzymujemy prezydenta pełniącego głównie funkcje reprezentacyjne, owego „strażnika żyrandola” lub nieefektywną, paraliżującą i toksyczną kohabitację.

Czytaj więcej

Szymon Hołownia krytykuje kandydatów PiS i KO na prezydenta. „Półpolscy”

A co, gdyby poszukać w kwestii wyborów prezydenckich rozwiązania, które odwróciłoby logikę wiecznego sporu i zmusiłoby nasze elity polityczne do współpracy i kompromisu? Do uznania, że po drugiej stronie stołu nie siedzą zdrajcy czy śmiertelni wrogowie, ale inni Polacy, z którymi po prostu trzeba się dogadać? Do zasygnalizowania całemu społeczeństwu, że porozumienie ponad podziałami jest możliwe i że nie jesteśmy skazani na wieczną wojnę polsko-polską?

Brak autorytetów zagrożeniem dla demokracji

Takim rozwiązaniem mógłby być wybór prezydenta nie w wyborach bezpośrednich, ale pośrednich, i to nie zwykłą, ale kwalifikowaną większością głosów – na przykład 3/5. Zadanie to na swoje barki mogłoby wziąć Zgromadzenie Narodowe, czyli wspólnie obradujący senatorowie i posłowie. Sankcją mającą zachęcić polityków do zawarcia kompromisu mogłaby być natomiast groźba rozwiązania parlamentu, jeśli prezydenta nie udałoby się wybrać w – dajmy na to – trzech próbach.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Głowa państwa powinna łączyć, niech wybiera ją Zgromadzenie Narodowe

W efekcie otrzymalibyśmy głowę państwa, która nie byłaby „nasza” czy „wasza”, ale wspólna. W przeprowadzonym w 2021 roku badaniu More in Common aż 61 proc. badanych uważało, że brak wspólnych autorytetów stanowi zagrożenie dla polskiej demokracji. Kompromisowy prezydent mógłby być więc krokiem ku wzmocnieniu więzów społecznych, budowie poczucia wspólnoty w świetle stojących przed Polską wyzwań, ale i zmiany kultury politycznej na stawiającą współpracę nad konfliktem.

Autor

Adam Traczyk

Politolog, dyrektor More in Common Polska, organizacji badawczej zajmującej się przeciwdziałaniu polaryzacji

Przed nami pięć miesięcy kampanii wyborczej – wzajemnych oskarżeń, brutalności i dzielenia Polek i Polaków, rzadziej prezentacji pozytywnej wizji wspólnej przyszłości. Biorąc pod uwagę rolę prezydenta w polskim systemie politycznym, nasuwa się pytanie – czy warto, abyśmy znosili jako społeczeństwo ten polaryzacyjny festiwal? Czy może cena, jaką płaci nasza wspólnota obywatelska za taki tryb wyboru prezydenta, jest zbyt wysoka, i należy zastanowić się nad alternatywą?

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Kto nie bywał w Sejmie? Znamy listę nieobecnych posłów. Tłumaczenia zaskakują
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Polityka
Jacek Czaputowicz: Skutki zakończenia eksperymentu
Polityka
Marek Migalski: Samobójcza strategia sztabu Trzaskowskiego
Polityka
Krzysztof Stanowski ogłosił start w wyborach. Ale prezydentem być nie chce
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Polityka
Sikorski skomentował zapowiedź Trumpa ws. masowych deportacji
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego