Joe Biden słusznie wytykał swojemu poprzednikowi (a zarazem następcy), że jego kariera jest zbudowana na permanentnym kłamstwie. Ale w najważniejszej kwestii własnej prezydentury i on skłamał Amerykanom.
Gdy w 2020 roku zaangażował się w kampanię wyborczą przeciw Trumpowi, obiecywał, że jego prezydentura będzie tylko „mostem” między pokoleniami obrońców demokracji i nie potrwa dłużej niż jedną kadencję. Zadomowiony w Białym Domu, otoczony przez klakierów i kochającą żonę, doszedł jednak do wniosku, że tylko on może zatrzymać odzyskanie władzy przez Trumpa w 2024 roku. Kłamstwo wyszło na jaw w czerwcu, gdy w czasie debaty telewizyjnej obu kandydatów do Białego Domu Ameryka odkryła, że 82-letni prezydent nie jest w stanie dokończyć zdania, a co dopiero jeszcze przez cztery lata rządzić najsilniejszym mocarstwem świata.
Nawet wówczas potrzeba było nacisku czołowych demokratów, na czele z Barackiem Obamą, aby Biden wreszcie wycofał się z wyborczej walki. Było już za późno na szukanie innego kandydata niż wiceprezydent Kamala Harris. Jako kobieta, i to kolorowa, wielu Amerykanom kojarzyła się z przyspieszeniem cywilizacyjnej rewolucji, którą chcieli przystopować. I poniosła klęskę. A przecież miała przeciw sobie ściganego przez sądy i podeszłego wiekowo oponenta, którego zapewne dałoby się pokonać jak w 2020 roku, gdyby zadanie to rok czy dwa wcześniej zostało powierzone młodemu i charyzmatycznemu gubernatorowi czy senatorowi, których z pewnością dałoby się znaleźć w Partii Demokratycznej.
Czytaj więcej
Gdy Donald Trump puszcza wodze fantazji i opowiada o siłowym przejęciu Grenlandii i Kanału Panamskiego, Putin i Xi Jinping na serio szykują się do wielkiej rozgrywki geopolitycznej.
Biden doszedł do władzy pod hasłami obrony demokracji, tak w USA, jak i poza jego granicami. Jednak w ciągu czterech lat amerykański wymiar sprawiedliwości nie zdołał osądzić Trumpa za próbę zamachu stanu 6 stycznia 2021 r. A dziś miliarder zapowiada zemstę na tych, którzy próbowali do tego doprowadzić. W niemałym stopniu jest to efekt porażki w uregulowaniu działalności wielkich potentatów internetowych, zaczynając od X, którego właściciel Elon Musk przemienił się w najważniejszego sojusznika Trumpa. To stąd na cały kraj i świat wylewa się ocean fake newsów, które w niemałym stopniu rozstrzygnęły o wyniku wyborów 5 listopada zeszłego roku.