– Myślę, że prezydent Yoon Suk-yeol jest skończony. Mógł sobie wyobrażać, że wzmocni swoją władzę, a wyszedł z tego pokaz niekompetencji – tak chicagowski ekspert Karl Friedhoff podsumował sześciogodzinny (na szczęście bezkrwawy) stan wojenny w Korei Południowej, wprowadzony bez widocznych powodów przez prezydenta kraju.
Zachwiana wiara w południowokoreańską demokrację
Silna opozycja parlamentarna już wszczęła procedurę impeachmentu szefa państwa. Brakuje jej jednak sześciu głosów. Ale w partii samego prezydenta wielu deputowanych wystąpiło przeciw wprowadzeniu stanu wojennego, teraz część może jeszcze i zagłosować za jego usunięciem z urzędu.
Od powstania Republiki Korei w 1948 roku był to 17. stan wojenny (lub wyjątkowy). Poprzednie były w większości zamachami stanu. Ostatni z nich pamiętają starsi mieszkańcy Korei Południowej, wprowadzono go w 1980 roku i kosztował życie wiele osób. – Ostatni, który wprowadził stan wojenny, skończył w więzieniu, ale dopiero po siedmiu latach dyktatury i masakrze setek protestujących – przypomniał portugalski politolog Pedro Mangalhaes. Od 1987 roku Korea jest demokracją, obecnie wiara w nią została mocno poderwana.
Czytaj więcej
Kim Yong-hyun, minister obrony Korei Południowej, zadeklarował, że jest gotów podać się do dymisji w związku z nieudaną próbą wprowadzenia stanu wojennego przez prezydenta.