– Tu chroni mnie szyba. Ale gdyby jej nie było, to ktoś mógłby mnie od tej strony zastrzelić. Tyle że wtedy kula musiałaby najpierw przelecieć przez dziennikarzy, którzy tu stoją. To fake news. Wcale by mnie to nie martwiło. Wcale! – na wiecu w Pensylwanii, jednym z ostatnich przed dniem głosowania, Donald Trump zasugerował, że wcale nie zmartwiłaby go śmierć któregoś z wysłanników mediów relacjonujących jego kampanię.
Wcześniej miliarder przyznał, że żałuje, iż po wyborach w 2020 roku nie został w Białym Domu. Sugerował, że w ten sposób nie doszłoby do kryzysu migracyjnego. Ale w ten sposób potwierdził, że uważa, iż przed czterema laty wcale nie przegrał. I że nie zamierza uznać ewentualnej porażki po 5 listopada. W zeszłym tygodniu snuł z kolei scenariusz, w którym wiceprzewodnicząca Izby Reprezentantów, republikanka Liz Cheney, która przeszła na stronę Kamali Harris, znalazłaby się w obliczu wycelowanych w nią karabinów. Prokurator Arizony otworzył w związku z tym śledztwo, czy doszło do podżegania do zabójstwa politycznego oponenta.
Czytaj więcej
Poniedziałek jest ostatnim dniem kampanii przed wyborami prezydenckimi w USA, które odbędą się 5 listopada. Głos w wyborach oddało już, korzystając z możliwości wcześniejszego głosowania, 78 milionów Amerykanów.
Susie Wiles i Chris LaCivita, polityczni konsultanci, którym Trump powierzył opracowanie strategii wyborczej, nie tak sobie wyobrażali finał kampanii. Na wiecach nieraz można dostrzec, jak próbują zakończyć wystąpienia Trumpa, gdy ten za daleko odbiega od ustalonego scenariusza.
W otoczeniu Trumpa pojawiło się w ostatnich tygodniach coraz więcej radykałów, jak Elon Musk
Jego głównym założeniem miało być podstawowe pytanie do wyborców: czy jest dziś wam lepiej niż cztery lata temu? Chodziło o podkreślenie, jak bardzo z powodu wysokiej inflacji poziom życia Amerykanów za kadencji Joe Bidena się załamał. Trump miał też obiecać przywrócenie bezpieczeństwa kraju, poddanie pod kontrolę imigracji oraz zakończenie wojen w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. To miał być ukłon w kierunku centrowego elektoratu, któremu obecna rzeczywistość się nie podoba, ale jest jednocześnie pełen obaw przed oddaniem swojego losu w ręce kandydata republikanów.