Po pierwsze, Trump może sugerować, że nie będzie żadnych przyszłych wyborów, jeśli dojdzie do władzy. Może wyobrażać sobie siebie jako amerykańskiego Xi Jinpinga, chińskiego dyktatora, którego rutynowo chwali, przywódcę, który ogłosił się „prezydentem na całe życie”.
"Jednak, jak to często robi, Trump pozostawił wystarczająco dużo miejsca w tym, co powiedział, aby można było temu wiarygodnie zaprzeczyć" - pisze "The Atlantic".
Piotr Zaremba: Pląsy wokół Donalda Trumpa
Polscy prawicowcy kibicujący Trumpowi mogą się wkrótce zamienić w karpie witające Boże Narodzenie. Bo jeśli naprawdę zobaczymy nowe Monachium kosztem Ukrainy z Trumpem w roli głównej, to właśnie ci piewcy polityka milionera staną się w pierwszym rzędzie współwinni.
Druga i według periodyku „nieco bardziej życzliwa” interpretacja jego wypowiedzi jest taka, że Trump uważa, iż jego prezydentura utrwali tak wiele prochrześcijańskich elementów w polityce rządu Stanów Zjednoczonych, że żadne przyszłe wybory nie będą mogły realistycznie cofnąć jego transformacji kraju.
"Wczorajsze uwagi Trumpa są tylko najnowszymi w jego długiej historii wyrażania autorytarnych idei i podziwu dla silnych ludzi w kilku niedemokratycznych reżimach — w tym Władimira Putina w Rosji, Rodriga Duterte z Filipin i Kim Dzong Una z Korei Północnej" - czytamy.
„Zagrożenie dla demokracji”
Eksperci od autorytaryzmu ostrzegają opinię publiczną, aby traktowała Trumpa poważnie, gdy mówi w ten sposób. Zanim Joe Biden przerwał kampanię reelekcyjną 21 lipca i poparł Kamalę Harris jako swoją następczynię w Gabinecie Owalnym, prezydent wielokrotnie próbował przedstawić Trumpa jako egzystencjalne zagrożenie dla amerykańskiej demokracji.