Zaczęliśmy rządy pod koniec 2023 r., kiedy w legislacji był bałagan i na początek trzeba było zrobić przeglądy tego, co PiS pownosił, bo wiele mówił, a mało robił. Druga sprawa, ten rząd też obiecywał, że projekty ustaw będą konsultowane ze stroną społeczną, a to wszystko trwa, tak jak w przypadku cyfryzacji. Trzecia rzecz to jak widzę dzisiaj, ile projektów ustaw zostało zgłoszonych do wykazu prac rządu, mam wrażenie, że to przyspieszenie będzie nawet do kwadratu. Dlatego nie obawiam się o ilość pracy. Myślę, jak to wszystko pogodzić, żeby tymi reformami i zmianami też nie doprowadzić do przesilenia w Polsce – żeby ludzie nie myśleli, że rząd nowy przyszedł i chce dokonywać rewolucji. Bardziej jestem zwolennikiem tego, żeby ludziom najpierw tłumaczyć, a później w zgodzie z ich interesem przeprowadzać zmiany w drodze ewolucji.
Mówiąc o przeglądzie po PiS, ma pan na myśli zapewne m.in. program rozdawania laptopów dla uczniów. Jak pan go ocenia?
Jako źle przygotowany i bardzo upolityczniony. Wszystko zaczęło się w Ministerstwie Edukacji i Nauki, gdzie chciano rozdać laptopy na podobieństwo tego, jak było na Węgrzech – rozdajmy komputery i próbujmy tym kupić wyborców. Jak z tych laptopów mają korzystać uczniowie bez cyfrowego przygotowania nauczycieli, bez usług cyfrowych, aplikacji na laptopach, które mają np. dawać szansę na higienę cyfrową? Były rozdawane, ale bez pomyślenia, czy np. nie powinny być noszone do szkoły, czy plecak nie powinien być lżejszy, jakie to powinno być urządzenie. Dlatego wspólnie z Barbarą Nowacką podjęliśmy decyzję o tym, że w tym roku ten projekt zostanie zawieszony, bo chcemy go, po pierwsze, przystosować do obecnych warunków, a po drugie, chcemy go przygotować dobrze – żeby można było uczyć kompetencji cyfrowych i odpowiedzialności za to, czym uczeń w sieci się zajmuje albo jak korzysta z narzędzi cyfrowych. Ale wierzę, że to jest sprawa, która zostanie w przyszłości rozstrzygnięta pozytywnie, że wszyscy będą mogli korzystać z urządzeń, ale w mądry sposób dysponowanych przez państwo.
Rząd się nie potknie o składkę zdrowotną?
Składka zdrowotna to element, który podnosiło w kampanii wiele partii z koalicji. My na lewicy też mamy przekonanie, że składkę zdrowotną w jakimś kształcie trzeba zmienić, bo przecież sami głosowaliśmy przeciwko Polskiemu Ładowi, który PiS forsował i na siłę wprowadzał. Ale mówimy też jasno: składka zdrowotna nie powinna zbytnio obciążać przedsiębiorcy. Jednak nie powinna też doprowadzać do patologicznej sytuacji, w której przedsiębiorca zarabiający 10–20 tys. zł płaci mniejszą składkę niż osoba na umowie o pracę z minimalną płacą. Jesteśmy gotowi do rozmów, chcemy kompromisów, nikogo nie będziemy szantażowali, ale musi się to odbywać w dialogu. I do takiego dialogu w sprawie składki zdrowotnej Lewica będzie zachęcała.
Będzie własna ustawa Lewicy w tej sprawie?
Nie, będą nasze propozycje do projektu.
Bo to będzie projekt rządowy?
Projekt rządowy, ale jeszcze go nie ma. Jesteśmy na etapie konsultacji międzyresortowych, jak to powinno wyglądać. Lewica ma swoje uwagi, wskazuje kierunki, które mają tę składkę zdrowotną zmieniać, ale by również nie doprowadzić do sytuacji, że system opieki zdrowotnej utrzymują najbiedniejsi, a bogaci się do tego mniej dokładają. To jest dla mnie mało akceptowalna zmiana.
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia miał dobry pomysł, by debatę o dopuszczalności aborcji przesunąć na okres po wyborach?
Prawa kobiet są zapisane w programowym DNA Nowej Lewicy, ale też w charakterach osób, które dzisiaj tworzą kierownictwo tej partii. Nigdy nie ukrywaliśmy, że chcemy rozmawiać o aborcji i chcemy doprowadzić do tego, żeby niesłychany wysiłek protestacyjny kobiet sprzed kilku lat został doceniony, żeby wszyscy nas wspierający wiedzieli, że Lewica ten projekt dowozi, przynajmniej w pierwszym czytaniu.
Na lewicy jesteśmy przekonani, że partie mogą mieć różne poglądy, ale to nie znaczy, że należy mrozić projekty i czekać na to, aż się skończą wybory. Zawsze są jakieś wybory. Teraz są wybory do samorządu, później będą wybory do europarlamentu, później prezydenckie. I takie oszukiwanie samych siebie, że kiedyś to weźmiemy na agendę, dla mnie jest niezrozumiałe. Im szybciej to zrobimy, tym większe będzie przekonanie społeczne, kto po której stronie drogi stoi. Dla mnie, jako człowieka lewicy, odpowiedzi mogą być tylko dwie: jesteś na tak, za prawami kobiet, lub jesteś na nie, przeciwko. Nie ma w tej sprawie żadnej trzeciej drogi.
Ale jeśli w toku tej debaty okaże się, że te projekty w Sejmie po prostu upadną, to wyobraża pan sobie, że Lewica albo jakiś szerszy ruch zbierają podpisy pod projektem obywatelskim w sprawie aborcji?
Wyobrażam sobie wszystkie scenariusze, w których Lewica zawsze będzie się upominała o prawo kobiety do przerywania ciąży do 12. tygodnia. Dla mnie ta sprawa będzie stawała dopóty, dopóki w Polsce nie będzie załatwiona. I czy to będzie miesiąc, czy będziemy ją załatwiali latami – musi być załatwiona. Jest opowieść o tym, że to nie jest czas dzisiaj w Polsce rozmawiać o aborcji, bo są ważniejsze sprawy. W Polsce zawsze są jakieś ważniejsze sprawy. To jest ucieczka od odpowiedzi. I żadne referendum. To jest pytanie, na które politycy powinni umieć odpowiedzieć, a nie uciekać do forteli, żeby o tym nie mówić.
Donald Tusk będzie się musiał tłumaczyć, dlaczego nie wziął Lewicy na listy do sejmików, jeśli wynik będzie słabszy, niż się dzisiaj zakłada?
Lewica była gotowa do różnych koalicji, wariantów współpracy w wyborach samorządowych, bo po prostu dobrze oceniała sytuację, mówiąc, że najważniejsze jest to, żeby wygrać z PiS i odebrać mu szansę na współrządzenie w sejmikach. I to nie Lewica będzie rozliczać kogokolwiek – Tuska czy zarząd krajowy PO – za decyzje, tylko wyborcy.
Lewica startuje w tych wyborach z jasnym hasłem: walczymy o swoje 10 proc., chcemy rządzić we wszystkich sejmikach, odtwarzając koalicję 15 października, jednocześnie deklarując, że jesteśmy gotowi na współpracę, jeżeli taka będzie potrzeba w kolejnych wyborach.
Czy było panu ciężko przejść z pozycji recenzenckiej w opozycji do sprawczości w rządzie?
Osobiście nie miałem problemu z przejściem z trybu opozycji do trybu rządzenia. Mieliśmy czas, żeby mentalnie się do tego przygotować. 15 października było wiadomo, że powstanie koalicyjny rząd czterech partii. Byłem od początku przekonany, że ten rząd powstanie. Wszyscy byli więc przygotowani, żałuję tylko, że PiS odebrał nam szansę na dobrą nowelizację budżetu. Tak długo zwlekał, tworząc rząd dwutygodniowy, że np. w Ministerstwie Cyfryzacji wprowadziło to olbrzymi chaos.
Bardzo żałuję, że nie rozpoczęliśmy pracy od razu na początku listopada, ale nie miałem problemu z przejściem z trybu „opozycja” do trybu „rząd”. Dzisiaj w tym myśleniu jestem tylko optymistą. Patrzę na tę naszą koalicję jako koalicję czteroletnią. Uważam, że trafiłem na dobrego szefa w osobie Donalda Tuska, i wyobrażam sobie, że Lewica dzięki obecności w rządzie będzie zyskiwała w sondażach, by w przyszłości również mogła stanowić ważne zaplecze demokratycznych rządów.