Jerzy Koźmiński: Historyczna decyzja USA w sprawie poszerzenia NATO

Jerzy Koźmiński, ambasador RP w Waszyngtonie w latach 1994-2000, przedstawia anatomię decyzji i polski wkład w sprawie poszerzenia NATO.

Publikacja: 12.03.2024 03:00

Warszawa 07.07.1994. Wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona w Polsce

Warszawa 07.07.1994. Wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona w Polsce

Foto: PAP, Piotr Gęsicki

Decyzja Billa Clintona o poszerzeniu NATO przesądziła o tym, że Polska jest dziś częścią Zachodu. Kiedy ją podjął?

Już styczniu 1994 r. Clinton złożył w Pradze deklarację, że „rozszerzenie NATO to nie jest kwestia »czy«, ale »kiedy« i »jak«”. Wtedy jednak kierował się głównie chęcią wyjścia naprzeciw oczekiwaniom Polski oraz innych krajów Grupy Wyszehradzkiej, które domagały się otwarcia sojuszu atlantyckiego dla nowych demokracji z Europy Środkowej. Stanowisko prezydenta oraz kierownictwa USA krystalizowało się przez kilka kolejnych miesięcy. Pod koniec 1994 r. administracja miała już w tej sprawie jasny pogląd i z jej inicjatywy NATO zapowiedziało, że zostaną podjęte wspólne prace koncepcyjne nad poszerzeniem sojuszu. 

Czytaj więcej

Jerzy Surdykowski: Droga Polski do NATO – Opowieść o nadziei, brawach i wyzwaniach

Clinton doszedł do wniosku, że w ten sposób utrwali korzystny dla Stanów Zjednoczonych układ sił? A może liczył, że wprowadzając Polskę do Zachodu, zyska trwałego, tradycyjnie proamerykańskiego sojusznika w instytucjach europejskich?

To nie był, jak w przypadku Ronalda Reagana, efekt wcześniej przyjętej wizji i strategii. Od 1989 r. wydarzenia w naszej części Europy toczyły się błyskawicznie. Administracja George’a H. Busha była nimi zaskoczona, nie miała jasnej koncepcji, jak działać po rozwiązaniu Układu Warszawskiego i rozpadzie ZSRR. Bill Clinton jako gubernator stanu Arkansas nie posiadał doświadczenia w sprawach zagranicznych, a w 1992 r. wygrał wybory pod hasłem „Gospodarka, głupcze!”. Zakładał, że skoro Ameryka wygrała zimną wojnę, to teraz powinna się skoncentrować na rozwiązywaniu problemów krajowych. Był to zarazem atut, bo istniała możliwość wpływania na jego sposób myślenia o świecie, zwłaszcza że był człowiekiem bardzo otwartym.

Kiedy zaczął zmieniać zdanie? 

W kwietniu 1993 r. na uroczystość otwarcia Muzeum Holokaustu do Waszyngtonu przylecieli prezydenci Lech Wałęsa i Václav Havel. Podczas swoich spotkań z Clintonem obaj w zdecydowany sposób przedstawili mocne przesłanie: nowe demokracje chcą dołączyć do NATO, co jednocześnie doprowadzi do likwidacji szarej strefy bezpieczeństwa w Europie Środkowej. To na amerykańskim prezydencie wywarło wielkie wrażenie. W sierpniu tego samego roku do Warszawy przyjeżdża Borys Jelcyn i pod wpływem Lecha Wałęsy zgadza się na wspólną deklarację, w której Rosja oświadcza, że nie wyraża sprzeciwu wobec zamiaru Polski przystąpienia do NATO. Kilka godzin później dyrektor Departamentu Ameryk Północnej i Południowej w MSZ Zbigniew Lewicki informuje Daniela Frieda, dyrektora w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa USA (NSC), o przełomie w postawie Moskwy i apeluje o podjęcie przez Amerykanów szybkich działań w kierunku poszerzenia NATO. Fried, który niedawno wrócił z placówki dyplomatycznej w Warszawie i mocno wspiera polskie aspiracje, odpowiada bez ogródek: nic nie możemy zrobić, nie jesteśmy na to gotowi. Tymczasem dwa tygodnie później Jelcyn wycofuje się z warszawskiej deklaracji; pisze list do przywódców sojuszu, w którym wyraża sprzeciw wobec poszerzenia NATO. Dla nas to był punkt wyjątkowo istotny. Stało się oczywiste, że skoro Kreml stawia tę kwestię tak ostro, to musimy rozpocząć batalię w Ameryce, która rozstrzygnie o tym, czy Polska na trwałe znajdzie się w wolnym świecie.  

Czytaj więcej

Jędrzej Bielecki: Polska w NATO – drugiej takiej szansy już nie będzie

Skoro Clinton niezbyt interesował się sprawami zagranicznymi, na czyich radach opierał się najbardziej?

W Departamencie Stanu na pewno ważnym dla niego źródłem ocen i rekomendacji był Strobe Talbott, od 1994 r. zastępca sekretarza stanu, wcześniej odpowiedziany za politykę wobec Rosji i innych krajów WNP; znali się bardzo dobrze od wielu lat. Natomiast najbliższe otoczenie prezydenta stanowiło kierownictwo Narodowej Rady Bezpieczeństwa, której szefem był Anthony Lake, w przeszłości asystent Zbigniewa Brzezińskiego. Lake szybko stał się zwolennikiem poszerzenia NATO. Jego bliskim współpracownikiem w 1993 r. został Daniel Fried, doradca prezydenta, starszy dyrektor ds. Europy Środkowej i Wschodniej, świetnie znający Polskę i od początku wspierający nasze euroatlantyckie dążenia. Była też oczywiście Madeleine Albright, wówczas ambasador USA przy ONZ, a od stycznia 1997 r. sekretarz stanu, odgrywająca kluczową rolę w polityce zagranicznej USA. Wtedy już Bill Clinton i cała administracja podążali kursem w kierunku powiększenia NATO.    

Jednak w Bukareszcie w 2008 r. Ukraińcy usłyszeli z grubsza to samo, co Polacy w 1994 r. w Pradze, a wciąż od członkostwa w NATO są daleko. Może więc i ta praska deklaracja wcale nie była taka ważna?

Clinton przyleciał do Pragi ze szczytu NATO w Brukseli, gdzie powiedział coś, co wykraczało poza wcześniej uzgodnioną w Waszyngtonie linię. Oświadczył, że program Partnerstwo dla Pokoju, pomyślany jako odpowiedź na dążenia krajów Grupy Wyszehradzkiej do członkostwa w NATO, a z drugiej strony – na sprzeciw Rosji w tej sprawie, „posunie naprzód ewolucyjny proces poszerzania NATO”. W swojej praskiej deklaracji poszedł jeszcze dalej, ale jak wspomniałem, był wówczas pod presją wielkich oczekiwań Polski oraz innych krajów naszego regionu.

Czytaj więcej

Co Duda i Tusk mogą proponować w USA? Nieoficjalne ustalenia

Poza chęcią sprostania oczekiwaniom, jakie rodziła sytuacja, stało się tak przynajmniej z dwóch powodów. Kilka dni wcześniej niepowodzeniem zakończyła się wizyta w Warszawie Madeleine Albright, wówczas jeszcze ambasador przy ONZ: polskie władze ozięble przyjęły Partnerstwo dla Pokoju. Jednocześnie na spotkaniu z Polonią w Milwaukee, podczas którego kluczową rolę odegrał Jan Nowak-Jeziorański, to samo usłyszał wiceszef NSC Sandy Berger. Bill Clinton chciał więc uczynić w Pradze jakiś wyraźny gest wobec Wałęsy i Havla. Tym bardziej że mieliśmy wtedy silne karty. Polska kilka lat wcześniej przetarła szlak innym narodom do wolności, a teraz była ustabilizowaną demokracją, miała za sobą udaną realizację programu gospodarczego, a zarazem prowadziła aktywną i rozsądną politykę zagraniczną nie tylko wobec Zachodu, ale i wszystkich swoich sąsiadów. Trzeba przywołać jeszcze jedną, trzecią okoliczność; zwycięstwo nacjonalistów Władimira Żyrinowskiego w wyborach parlamentarnych w Rosji, które wywołało uzasadniony niepokój w USA, co skutecznie wykorzystał minister spraw zagranicznych Andrzej Olechowski podczas swojej wizyty w Waszyngtonie w grudniu 1993 r.   

Klamka więc zapadła?

Raczej weszliśmy w decydujący etap kampanii o to, aby deklaracja Clintona ostatecznie doprowadziła nas do trwałej zmiany geopolitycznej. W kilka tygodni po powrocie z Pragi Anthony Lake zwrócił się do Daniela Frieda, aby wraz z kilkoma innymi osobami z NSC zacząć prace koncepcyjne nad nowym kształtem bezpieczeństwa w postzimnowojennej Europie, zakładające poszerzenie NATO. Następnie, jesienią 1994, istotną rolę w przekuciu efektów tych prac na język strategicznych zadań dla całej administracji, łącznie z niechętnym wówczas Pentagonem, odegrał Richard Holbrooke – człowiek doświadczony, ambitny i energiczny, który właśnie został członkiem kierownictwa Departamentu Stanu odpowiedzialnym za sprawy europejskie. Wcześniej, będąc ambasadorem USA w Niemczech, utrzymywał bliskie kontakty z ministrem obrony Volkerem Rühem, jednym z nielicznych w ówczesnej Europie Zachodniej politykiem, który popierał poszerzenie NATO. Uważał, że będzie to korzystne dla Republiki Federalnej, bowiem zapewni na wschód od jej granic strefę stabilności i bezpieczeństwa.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Donald Tusk i Andrzej Duda razem w Waszyngtonie. Będziemy mogli być dumni z Polski

A jeszcze wcześniej, w lipcu 1994 r. do Warszawy przylatuje Bill Clinton. Obawia się czekających go spotkań, gdyż wie, że na tamtym etapie nie może sprostać polskim oczekiwaniom. Na tydzień przed wizytą powiedział mi o tym Strobe Talbott, podkreślając, że prezydentowi bardzo zależy na jej dobrym przebiegu, takim, aby nie doszło do wydarzeń i wypowiedzi, które miałyby negatywne echa w Ameryce. I rzeczywiście Lech Wałęsa potraktował amerykańskiego gościa bardzo serdecznie, więc podczas konferencji prasowej rozluźniony Bill Clinton zadeklarował, że wkrótce USA rozpoczną rozmowy z europejskimi sojusznikami w sprawie poszerzenia NATO. Faktycznie pod koniec roku w Brukseli ministrowie obrony i spraw zagranicznych sojuszu jednomyślnie podejmują decyzję o rozpoczęciu prac koncepcyjnych nad rozszerzeniem NATO. Zakończą się one po roku, w grudniu 1995 r., zgodną konkluzją, że owszem, poszerzenie nastąpi – ale bez podania daty.   

Dlaczego dla Amerykanów było tak ważne równoczesne porozumienie się z Rosją?  

Pierwszy z tym pomysłem publicznie wystąpił Zbigniew Brzeziński, następnie koncepcja ta pojawiła się w pracach analityczno-programowych prowadzonych w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa. W tym samym czasie taką dwutorowość do swojej strategii poszerzania NATO wprowadziła polska dyplomacja. Bez tej koncepcji nie udałoby się zbudować konsensu w sprawie poszerzenia sojuszu ani w Ameryce, ani wśród jego europejskich członków. A poza tym administracja USA naprawdę nie chciała antagonizować Rosji, która chybotliwie wkroczyła na drogę demokratyzacji i kooperatywnych relacji z Zachodem. Przez kilka pierwszych lat przyjazne stosunki z Rosją były dla niej priorytetem.

To była jednak niebezpieczna gra: Moskwa mogła narzucić takie warunki, które trwale skażą nasz kraj na drugą kategorię członkostwa. 

Było takie ryzyko. W październiku 1996 r., na dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi w USA, ubiegający się o drugą kadencję Bill Clinton ogłosił w Detroit, że w kolejnym roku odbędzie się szczyt NATO, podczas którego pierwsze kraje kandydujące zostaną zaproszone do rozpoczęcia rozmów akcesyjnych. Już po wyborach Amerykanie, którym bardzo zależało na zawarciu porozumienia NATO–Rosja przed szczytem sojuszu, nasilili kontakty z Moskwą. W grudniu 1996 r., wychodząc naprzeciw rosyjskim żądaniom, NATO wydało jednostronną deklarację, w której zapowiedziało, że nie rozmieści broni jądrowej na terenie nowych państw członkowskich. Nam się to nie podobało – nie dlatego, że taką broń chcieliśmy posiadać, tylko uważaliśmy, że tworzenie kategorii „nowych państw członkowskich” jest niewskazane i może narazić na szwank nasze interesy bezpieczeństwa.

Od stycznia 1997 r. Amerykanie prowadzili intensywne negocjacje z Rosją, która występowała z kolejnymi żądaniami. Jedno z nich brzmiało, że infrastruktura wojskowa pozostawiona po Układzie Warszawskim nie może być używana przez siły NATO. Najwięcej naszego niepokoju wzbudziło rosyjskie żądanie wprowadzenia zakazu stacjonowania alianckich sił wojskowych na terenie krajów kandydujących. Trzeba jednak przyznać, że Amerykanie byli wobec nas bardzo otwarci i lojalni. Na bieżąco byliśmy informowani, czego chcą Rosjanie, na bieżąco też reagowaliśmy na te informacje. Dyskutowałem wtedy z Danielem Friedem o propozycjach, które budziły nasze obawy. W przyjętym ostatecznie w połowie marca 1997 r. przez NATO oświadczeniu nie znalazło się określenie „nowe państwa członkowskie”, a ponadto zawierało ono istotne stwierdzenie, że ograniczenia w kwestii stacjonowania „na stałe dodatkowych, znacznych sił bojowych” sojuszu mają obowiązywać w „obecnej i dającej się przewidzieć sytuacji bezpieczeństwa”.

Rosjanie do końca próbowali w możliwie największym stopniu osłabić wojskowe i polityczne skutki poszerzenia NATO

Ze względu na wagę tego oświadczenia oraz nasze intensywne zabiegi, aby zminimalizować planowane ograniczenia, na kilka dni przed przyjęciem przez NATO deklaracji na spotkanie z sekretarz Albright przyleciał do Waszyngtonu szef MSZ Dariusz Rosati. Były to trudne rozmowy, podczas których doprowadziliśmy do uwzględnienia części naszych oczekiwań. Na powtarzane przez nas wątpliwości Madeleine Albright odpowiedziała, że przyjęcie takiej deklaracji jest niezbędne dla zawarcia porozumienia z Rosją, bez którego nie uda się uzyskać aprobaty w Ameryce i wśród pozostałych sojuszników dla poszerzenia NATO. 

Rosjanie przystali na fundamentalne ustępstwo w zamian za miękkie zapowiedzi. Dlaczego dali się ograć?

Rosjanie od początku pryncypialnie sprzeciwiali się poszerzeniu NATO. Ale kiedy w październiku 1996 r. Bill Clinton zapowiedział, że w następnym roku podczas szczytu sojuszu zostaną zaproszone do rozmów akcesyjnych pierwsze aspirujące kraje, stało się jasne, że w tej kwestii Amerykanie są już zdecydowani. Rosjanie ocenili więc, że w takiej sytuacji powinni zgodzić się na zawarcie porozumienia z NATO i uzyskać specjalny status w relacjach z rozszerzającym się sojuszem. Do końca jednak próbowali w możliwie największym stopniu osłabić wojskowe i polityczne skutki poszerzenia NATO. Stąd ich żądania dotyczące infrastruktury, stacjonowania sojuszniczych wojsk, a także moratorium na dalsze powiększanie sojuszu, zwłaszcza o państwa bałtyckie.  

Rosja mogła wtedy wynegocjować u Amerykanów członkostwo w NATO dla siebie?

Taka myśl pojawiała się wcześniej, ale nigdy nie stała się poważną koncepcją. Gdyby nawet hipotetycznie założyć otwartość obu stron na taki wariant, to Rosja nie mogłaby wówczas spełnić kryteriów członkostwa, takich jak stabilna demokracja czy dobre stosunki z sąsiadami. Do 1996 r. trwała także wojna w Czeczenii. Poza tym powstałby wielki problem związany z rolą sił jądrowych Rosji, no i uznania przywództwa Ameryki w NATO.

Polska żmudnie budowała w Ameryce koalicję zwolenników poszerzenia NATO, ale miała poważnych przeciwników, w szczególności w środowiskach żydowskich. Dlaczego to nie oni wygrali?

Przeciwnicy poszerzania sojuszu znajdowali się w różnych środowiskach, np. w ośrodkach zajmujących się wcześniej sowietologią. Co się tyczy relacji polsko-żydowskich, to były one obciążone problemami wyniesionymi z przeszłości. Jednym z nich była kwestia zwrotu mienia ofiarom Holokaustu. Dotyczyło to także innych krajów regionu, przy różnych stopniach komplikacji. W sprawie tej przywódcy Senatu i Izby Reprezentantów, demokraci i republikanie, napisali wspólny list do władz krajów aspirujących do sojuszu, wskazując, że brak restytucji mienia stanowić będzie istotną przeszkodę na drodze do członkostwa w NATO. Zaproponowaliśmy wówczas, aby w naszym przypadku rozwiązanie problemu rozłożyć na dwa etapy: najpierw zająć się zwrotem mienia komunalnego, a później indywidualnego. Po pewnym czasie Sejm uchwalił ustawę dotyczącą mienia komunalnego, co zostało uznane przez środowiska żydowskie w Ameryce za istotne i świadczące o naszej woli rozwiązania całego problemu restytucji.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Czy Polska byłaby w NATO, gdyby nie determinacja amerykańskiej Polonii?

W czasie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego miały miejsce także inne ważne inicjatywy, które pozytywnie wpłynęły na stan relacji polsko-żydowskich. Były one częścią szerszej strategii jego prezydentury; wśród jej zasadniczych celów było uzyskanie członkostwa w NATO i Unii Europejskiej. W amerykańskiej debacie szczególne znaczenie w sprawie poszerzenia NATO miało stanowisko Davida Harrisa, dyrektora American Jewish Committee. Jesienią 1997, podczas przesłuchań przed senacką Komisją spraw zagranicznych zdecydowanie opowiedział się za poszerzeniem sojuszu, wskazując, że w interesie Ameryki leży utrwalenie w Polsce oraz innych krajach Europy Środkowej wolności, rządów prawa i przestrzegania wysokich standardów demokracji.  

30 kwietnia 1998 r. Senat USA zatwierdził przyjęcie Polski do NATO. 80 senatorów było za, 19 przeciw, jeden wstrzymał się od głosu. To był finał niezwykłej kampanii, w jaką w szczególności zaangażował się pan jako ambasador RP.

Nasz cel polegał na tym, aby maksymalnie zwiększyć liczbę zwolenników poszerzenia. Od początku wyróżnialiśmy wśród senatorów pięć grup, zależnie od ich stosunku do poszerzenia NATO. Część senatorów w swoich wyborach kierowała się kwestiami strategicznymi; należeli do nich Richard Lugar, Joe Biden, John McCain czy Barbara Mikulski. Dla wielu ważniejsze były jednak czynniki lokalne. Dlatego też próbowaliśmy, przy ogromnym zaangażowaniu Polonii, uruchamiać osoby, środowiska i organizacje, które miały wpływ na senatorów w stanach, z których się wywodzili. Udało się także pozyskać rezolucje popierające członkostwo Polski w NATO ze strony blisko 20 legislatur stanowych, co także miało niebagatelne znaczenie w zabieganiu o głosy na „tak” w Senacie.  

Jednocześnie na poziomie federalnym adresatami naszych działań były od początku osoby wpływowe w kręgach akademickich i analitycznych, w świecie mediów, wśród liderów biznesu, związków zawodowych czy stowarzyszeń weteranów. Ostateczny finał kampanii na rzecz zakotwiczenia Polski w sojuszu atlantyckim nastąpił 12 marca 1999 r. w Independence. To był prawdziwy maraton, trwał siedem lat. W tę narodową sztafetę zaangażowane były wszystkie kolejne polskie rządy sześciu premierów, współpracujące z opozycją, prowadzące politykę zagraniczną w sposób konsekwentny i profesjonalny.        

Autor

Jerzy Koźmiński

Polski ekonomista, dyplomata i urzędnik państwowy, były ambasador RP w USA i wiceminister spraw zagranicznych

Polityka
Warszawa patrzy na Waszyngton. Co zmienią wybory w USA?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Polityka
Powrót Instytutu Pokolenia. Donald Tusk go zlikwidował, a działacze PiS przywrócili
Polityka
Wybory prezydenckie w Polsce. Paweł Kukiz ocenia polskie społeczeństwo: Ogłupione
Polityka
Prezydent Lubina Robert Raczyński: Zostałem zohydzony
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Polityka
Zwycięstwo Trumpa ma być dla PiS początkiem powrotu do władzy. Sikorski może to zablokować