Estoński wywiad twierdzi, że jeśli Rosja pokona Ukrainę, najdalej za dziesięć lat uderzy w NATO. Skąd taki strach skoro Putin potrzebował niemal roku, aby zdobyć niewielką Awdijewkę?
To nie strach, a rzeczywistość. Jako minister obrony w latach 2016–2017 wiedziałem, że mam po drugiej stronie granicy ponad 100 tys. rosyjskich żołnierzy gotowych w każdej chwili uderzyć w Estonię. Dziś już ich tam nie ma: walczą w Ukrainie. Można więc dosłownie powiedzieć, że Ukraińcy walczą zamiast nas. Rosja ma plan odtworzenia tych sił, a nawet podwojenia ich liczby. Zajmie jej to trzy, może pięć lat. Ale zrobi to, bo rosyjska machina wojenna pracuje sprawnie, produkuje w wielkiej liczbie amunicję, broń. Putin to wojenny watażka. Potrzebuje wojny, to ona będzie jego dziedzictwem. Dlatego musimy przygotować się na rosyjskie uderzenie.
Rosyjska propaganda nasila ataki na kraje bałtyckie tak, jak przed laty atakowała Ukrainę. To sygnał, że następnym celem inwazji Kremla będzie Estonia, Łotwa i Litwa?
Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że wychodzi na jedno, czy Rosja uderzy w Polskę czy w kraje bałtyckie. Będzie chciała przetestować NATO i jeśli by się okazało, że zwycięży, zawali się system bezpieczeństwa dla nas wszystkich. Musimy się więc bezwzględnie wspierać. Finlandia dołączyła do NATO, wkrótce zrobi to Szwecja. Bałtyk staje się wewnętrznym jeziorem sojuszu. Inwestujemy w obronę. Czy to wystarczy, aby odstraszyć Putina, aby nie odważył się uderzyć? To jest fundamentalne pytanie, które staje przed nami.
W wizji Putina kraje bałtyckie są częścią „ruskiego miru”: imperium, które chce odtworzyć Kreml. Ale czy Polska też?
Putin nie cierpi nas wszystkich na równi. Zarówno krajów bałtyckich, jak i Polski. Tu nie chodzi tylko o wizję historyczną i terytorialną, ale także o zagrożenie dla jego autorytarnego reżimu. Wszystkie nasze kraje są zarzewiem wolności, która może wysadzić rosyjską dyktaturę.
W żywotnym interesie Estonii jest to, aby Donald Trump nie wygrał wyborów prezydenckich jesienią?
W trakcie kampanii w Ameryce Trump mówi wiele rzeczy, nieraz bardzo drastycznych. Podobnie było, kiedy po raz pierwszy ubiegał się o urząd prezydenta w 2016 roku. Gdy jednak już był w Białym Domu, dostaliśmy więcej wojsk amerykańskich w Europie, więcej inwestycji w obronę ze strony USA. Wolelibyśmy, aby jedność NATO nie była podważana. Ale aby tak się stało, trzeba też pewne rzeczy Amerykanom tłumaczyć. Gdy ostatni raz byłem w Stanach, nie ograniczyłem się do wizyty w Waszyngtonie, ale pojechałem też do Arkansas, stanu, który masowo wspiera Trumpa. Tyle że znajdują się tu też zakłady Lockheed Martin, gdzie produkowane są wyrzutnie Himars, których Estonia zamówiła za 300 mln dol. Nawet więc tak mały kraj jak mój może tworzyć w Stanach miejsca pracy. Bierzemy na poważnie to, co mówi w kampanii Trump, ale też wierzymy, że Amerykanie rozumieją, jak ważna jest obrona wolności i demokracji.
Europa byłaby dziś w stanie się obronić bez Ameryki?
Robimy w tym kierunku coraz więcej. Są jednak plany obronne NATO i jeśli zabrakłoby Amerykanów, zawierałyby one wiele luk. Mamy też w Europie wiele problemów z mocami produkcyjnymi w przemyśle obronnym. To jest więc nie tyle kwestia pieniędzy, ile czasu.