Exposé Donalda Tuska i Mateusza Morawieckiego łączyło jedno - obaj mówili o zakończeniu podziałów społecznych i wojny polsko – polskiej. Podobne były również życzenia świąteczne obu polityków, nawołujące do zgody i pojednania. Tyle w sferze deklaracji. Czyny polityków przeczą ich słowom.
Ledwie Morawiecki zszedł z mównicy sejmowej po swoim exposé, jego przełożony Jarosław Kaczyński nazwał Tuska „niemieckim agentem”. Dla polityka posądzenie go o agenturalność na rzecz obcego państwa może oznaczać polityczną śmierć. Tak się skończyła kariera polityczna premiera Józefa Oleksego. Dzisiaj, może się wydawać, że słowa już nic nie znaczą. Prezes PiS miotał oskarżeniami wobec konkurenta bez cienia dowodu. A przecież jeszcze kilka lat temu osobiście gratulował Tuskowi, gdy został szefem Rady Europejskiej. O agenturalnych wątkach Kaczyński też nic nie mówił, gdy nadzorował resorty bezpieczeństwa w randze wicepremiera. Milczeli również szefowie służb, minister spraw wewnętrznych i członkowie sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Kaczyński nie przedstawił dowodów na oskarżenia. Politycy PiS się od nich nie odżegnali. Ale kwitów brak. Każdego można nazwać jak się chce.