Dobrze, że Lewica w debacie wyborczej wystawiła kobietę. Była to jedyna reprezentantka podczas dyskusji w TVP, ale postawienie na Joannę Scheuring-Wielgus może tę partię sporo kosztować. I to z kilku powodów.
Debaty zdominowali mężczyźni, choć w ostatnich latach kobiety zdobywają większą przestrzeń, jednak nadal pozostają na uboczu. Decyzja sztabu Lewicy, żeby to kobieta reprezentowała tę formację, jest przemyślana, racjonalna i mająca podstawy wizerunkowe. Jednak wystawienie Joanny Scheuring-Wielgus jest w zasadzie zaskakujące. Nie jest ona liderką swojej formacji, wzbudza skrajne emocje, a te w kampanii, zwłaszcza na ostatniej prostej, najlepiej wyciszać, a nie eksponować. Jedno słowo, jeden gest może kosztować 2–3 proc., które zdecyduje w ostatecznym rozrachunku o tym, kto utworzy rząd. Posłanka z Torunia jest znana w zasadzie wyłącznie ze swojego antyklerykalizmu, który eksponowała już w poprzedniej kadencji. To coś istotnego dla wąskiego kręgu wyborców, tych najbardziej liberalnych i integralnie liberalnych. Natomiast większość obywateli oczekuje od polityków przede wszystkim zajęcia się kwestiami gospodarki, polityki społecznej i wyrównywaniu szans. W końcu antyklerykalizm nie jest przypisany wyłącznie do lewicy, bowiem olbrzymi pierwiastek antyklerykalny panował m.in. w Ku Klux Klanie.