Dlaczego wtargnął pan do ministerstwa rolnictwa i okupował z rolnikami budynek, oraz krzyczał na ministrów?
To raczej na mnie krzyczał Janusz Kowalski. Aż ciarki mnie przechodzą, gdy przypominam sobie sceny z ministerstwa i jego wściekłość. Budynek był okupowany przez rolników, ale także przez pracowników różnych firm i ludzi, którzy mają swoje biznesy. Przez długi czas umawialiśmy się z ministrem Telusem na spotkanie. Nie odpowiedział nam kiedy możemy przyjść, więc przyszliśmy w ostatecznym terminie. Poszedłem tam z kilkoma konkretnymi pytaniami, na które niestety nie uzyskałem odpowiedzi. Chcieliśmy uzyskać listę firm, które przywoziły zboże do Polski z Ukrainy. Do dzisiaj nie ma tej listy, a minister się wykręca. Nie mogłem zrobić nic innego niż wejść do ministerstwa. Przypomnę, że nasi działacze stali dwa tygodnie pod ministerstwem sprzedając tam maliny, porzeczki i czereśnie, żeby pokazać trudną sytuację. Jednak, żaden minister, czy wiceminister się tym nie zainteresował. Jedynie pracownicy ministerstwa przychodzili i kupowali bardzo dużo tych owoców. Wielu pracownikom ministerstwa, nasza konsekwentna obecność pod ministerstwem otworzyła oczy. Oni do tej pory twierdzili, że nasze problemy podnosimy, tylko i wyłącznie na cele polityczne. Pracownicy ministerstwa przychodzili każdego dnia przez dwa tygodnie i robili u nas zakupy. Do tej pory, gdy gdzieś wchodziliśmy, to pracownicy i ochrona starali się postawić opór. W tej sytuacji czegoś takiego nie było, bo ludzie wiedzieli, że mamy słuszność.
Czytaj więcej
Premier Ukrainy, Denys Szmyhal, wzywa Komisję Europejską, by ta "zapewniła niezakłócony eksport wszystkich ukraińskich produktów żywnościowych do UE".
Czy wtargnęliście siłą do ministerstwa?
Nie było tam żadnego ochroniarza, który stawiałby nam opór, czy mówił, że nie możemy wejść. Weszliśmy normalnie przez bramki, przez, które nie trzeba była skakać - drzwi były pootwierane. Wcześniej wysłaliśmy do wszystkich mediów informacje, że o jedenastej idziemy na spotkanie z ministrem rolnictwa. Nikt nie uwierzył nam, że rzeczywiście się z nim spotkamy. Zresztą policja też dostaje powiadomienia o takich wydarzeniach, ale chyba nas zlekceważyła. Prawdopodobnie sądzili, że zrobimy kolejną konferencję, która nie przykuje uwagi mediów. No bo ile można robić konferencje o tym, że jest źle? Przecież każdy o tym wie. Tu rodzi się pytanie, czy nasze wejście było zasadne, czy bezzasadne. Jak weszlibyśmy tam w strojach ludowych śpiewając pieśni ludowe, chwaląc ministra, to przyjęto by nas z otwartymi ramionami.