Na razie jest chaos, dosyć typowy dla sceny politycznej Słowacji, kraju, który właśnie obchodzi 30 lat aksamitnego rozwodu z Czechami. Od kilku miesięcy działa rząd mniejszościowy, nie pierwszy w historii. Nawet udało mu się uzyskać większość dla budżetu. Ale w takim stanie nie dojdzie do końca kadencji, która normalnie miałaby się zakończyć w 2024 r.
Jest to ważne nie tylko dla 5,5-milionowego kraju, ale dla całej UE. Obecny, rozpadający się pod wpływem personalnych sporów prawicowy rząd jest bowiem proukraiński, zaangażowany w pomoc militarną Kijowowi. A następny może dokonać gwałtownej zmiany w polityce zagranicznej. Zwłaszcza gdyby znalazł się w nim były długoletni premier Robert Fico, o którym szef dyplomacji Rastislav Káčer powiedział w październiku w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, że „jest na Słowacji głównym adwokatem Putina”.
Czytaj więcej
Szef słowackiego MSZ Rastislav Káčer o pomocy Ukrainie, węgierskiej traumie po Trianon, euro, polskich sukcesach.
– Słowacja to potencjalnie drugie Węgry w sprawie Ukrainy – mówi „Rzeczpospolitej” Karen Henderson, brytyjska politolog od przeszło 30 lat mieszkająca w Bratysławie. I tłumaczy: – Wielu Słowaków wykazuje nastroje prorosyjskie, wielu straciło na transformacji, nie lubią nowoczesnego zachodniego świata, bo jest dla nich za trudny.
Słowacja jest najbiedniejszym spośród czterech krajów Grupy Wyszehradzkiej, choć jako jedyna z nich należy do strefy euro. A jeszcze kilkanaście lat temu wyprzedzała Polskę i Węgry pod względem PKB per capita z uwzględnieniem siły nabywczej.