Mijają trzy miesiące od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Jaka jest strategia prezydenta Joe Bidena w tej wojnie?
To jest pytanie, które zadaje sobie cały Waszyngton. Wiemy, że administracja Bidena chce, aby Ukraina wygrała, ale nie wiemy, jaką ma definicję zwycięstwa. I, rzecz jasna, kluczową kwestią pozostaje tu stanowisko ukraińskiego rządu. Kolejne dwa założenia: Biały Dom dąży do tego, aby Rosja nie mogła już więcej przeprowadzić podobnej inwazji, jednocześnie starając się uniknąć wybuchu trzeciej wojny światowej. Ale znowu: co to oznacza w praktyce, nie wiadomo. Możemy jedynie dedukować z takich decyzji, jak odmowa przekazania Ukraińcom pocisków dalekiego zasięgu zdolnych do uderzenia głęboko w terytorium Rosji. Wreszcie czwarty cel: rozliczenie zbrodni wojennych. Biden chce, aby międzynarodowy system prawny wyszedł wzmocniony z tego kryzysu, aby wartości, które są drogie Zachodowi, wzięły górę. Ale raz jeszcze pozostajemy w sferze ogólnych założeń.
Czy możliwy jest pokój, jeśli Rosja zachowa przynajmniej część terenów, które zajęła po 24 lutego?
Ukraiński rząd zdaje się tu rozróżniać kilka etapów, w szczególności gdy idzie o Krym. Ale punktem wyjścia do rozmów pokojowych jest dla niego odzyskanie terenów, które Rosja zajęła po 24 lutego. Jakie jest stanowisko w tej sprawie amerykańskiej administracji, nie wiadomo. Czy przystałaby ona dziś na zawieszenie broni, gdyby je zaproponował Putin? Trudno rozstrzygnąć. Podobnie jak nie wiadomo, czy Biały Dom będzie starał się przekonać prezydenta Zełenskiego do pewnych koncesji terytorialnych czy też pozostawi mu tu wolną rękę.
Zapewnienie, że Kreml nie będzie mógł w przyszłości zdobyć się na podobną inwazję, należy rozumieć jako rozbrojenie Rosji, jak było choćby z Republiką Weimarską po pierwszej wojnie światowej?