Rzeczpospolita: Zdaje się, że dla Japonii zagrożeniem jest Kim Dzong Un, a nie jak dla Zachodu dżihadyzm czy Rosja. Japonię dzieli od Korei Północnej tysiąc kilometrów, a to państwo nieprzewidywalne.
Kuni Miyake, dyrektor japońskiego instytutu polityki zagranicznej: Jest bardzo przewidywalne. Rozwija strategiczne siły nuklearne, jak samo deklaruje, od 1994 roku. Byliśmy blisko wojny, gdy ten kryzys się zaczął. Wydawało się, że Amerykanie do niej zmierzają ze względu na zagrożenie nuklearne. Ale Koreańczycy z Południa nie byli gotowi. Oczywiście mogą wygrać wojnę z Koreą Północną, bo Korea Północna jest słaba.
Tak pan sądzi?
W konwencjonalnym znaczeniu militarnym jest słaba, nie ma rezerw, ma ograniczone możliwości zaopatrzenia. Jeżeli Korea Płd i USA połączyłyby siły, stosunkowo łatwo, z wojskowego punktu widzenia, zniszczyłyby Koreę Północną, to byłaby kwestia tygodni. Ale, niestety, w przeciwieństwie do lat 50. Koreańczycy z Południa mają za wiele do stracenia. W latach 50. nie mieli, dlatego walczyli. Teraz mogłoby dojść do zniszczenia ich rozwiniętej gospodarki, dlatego się na to nigdy nie zdecydują. A jeżeli oni nie, to i Amerykanie również.
Zakładam, że Seul i Waszyngton są przewidywalne i dlatego nie chcą iść na żadną wojnę. Ale może Kim jest jednak gotów pójść na nią?