Delegalizacja po polsku

Pomysły zakazania działalności przeciwników politycznych w III RP mają długą tradycję. I ten sam skutek.

Publikacja: 17.11.2012 00:40

Stefan Niesiołowski

Stefan Niesiołowski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

„Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa" – głosi art. 13 przyjętej w 1997 r. Konstytucji RP.

Miał on zapobiec reanimacji i funkcjonowaniu w boleśnie dotkniętej przez dwa totalitaryzmy Rzeczypospolitej ruchów neofaszystowskich i komunistycznych. W praktyce stał się narzędziem do zbijania kapitału politycznego.

– Pojawiające się wnioski o delegalizację danej organizacji politycznej należy traktować wyłącznie w kategorii politycznych postulatów, trudnych do zrealizowania i, szczerze mówiąc, absurdalnych. Jeżeli działacze jakiejś partii czy organizacji naruszają prawo, to jest kwestia stopnia tego naruszenia i wyciągnięcia odpowiedzialności wobec osób prawo naruszających, a nie składania wniosków o delegalizację danej instytucji – ocenia Jacek Bąbka, prezes Fundacji Badań nad Prawem.

– Jeżeli mówimy o takich przedsięwzięciach  jak delegalizacja organizacji społecznej czy politycznej, musimy pamiętać, że taka decyzja powinna być traktowana jako wyjątkowa, bo mamy pluralizm polityczny – przypomina dr Ryszard Piotrowski, prawnik konstytucjonalista. I zwraca uwagę na zagrożenia, jakie niosą ze sobą pochopne próby delegalizacji. – W społeczeństwie informacyjnym zakazy często przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego. Delegalizacja jakiejś organizacji ze względu na jej działania może spowodować, że te działania się upowszechnią – podkreśla.

Ważniejsze jest wzmacnianie społeczeństwa obywatelskiego niż zakazy działania partii

W ostatni poniedziałek politycy SLD zapowiedzieli, że wystąpią z wnioskiem o delegalizację Młodzieży Wszechpolskiej i ONR jako ugrupowań „faszystowskich". To reakcja Sojuszu na zamieszki, do jakich doszło w niedzielę w Warszawie podczas Marszu Niepodległości. – Pracujemy nad takim wnioskiem, w przyszłym tygodniu go złożymy – mówił w rozmowie z „Rz" Krzysztof Gawkowski, sekretarz generalny SLD. W sobotę politycy SLD i Ruchu Palikota organizują wspólnie w Sejmie konferencję „Razem dla Europy, przeciw faszyzmowi".

Z kolei młodzi internauci organizują za pomocą Facebooka akcję „Zdelegalizować SLD". W czwartek opisała ją „Rz".

– Nie ma żadnych podstaw prawnych, by delegalizować Młodzież Wszechpolską, ONR czy jakąkolwiek inną legalnie działającą partię polityczną – ocenia w rozmowie z „Rz" poseł Stefan Niesiołowski (PO). – Takie wnioski są zupełnie jałowe. Ale to nie są nowe pomysły, takie wnioski pojawiały się w przeszłości i wobec innych ugrupowań. Autorzy takich absurdalnych pomysłów chcieli zrobić wokół siebie trochę szumu i na tym się kończyło – dodaje były wicemarszałek Sejmu.

Najnowsza historia wzajemnego delegalizowania się przez lewicę i prawicę jest już całkiem długa. Oto druga połowa lat 90. Polską rządzi Sojusz Lewicy Demokratycznej. Prawicowa opozycja jest rozbita na kanapowe partie i wewnętrznie skłócona. Przeciwko rządom postkomunistów – jak określają SLD – protestują młodzi antykomuniści. Przede wszystkim z Ligi Republikańskiej, Radykalnej Akcji Antykomunistycznej (RAAK), „Naszości", Federacji Młodzieży Walczącej czy Forum Młodych ROP. Organizują happeningi, konferencje poświęcone lustracji i dekomunizacji, kontrdemonstracje pierwszomajowe. Te ostatnie miewają burzliwy charakter, dochodzi do przepychanek między zwolennikami lewicy i młodymi prawicowcami. Po jednej z nich w maju 1999 r. SLD zapowiada starania o delegalizację Ligi Republikańskiej, największego z antykomunistycznych ugrupowań. Pod adresem antykomunistów padają określenia „faszyści". Zupełnie jak dziś, gdy Sojusz piętnuje narodowców.

– Liga jest organizatorem fizycznej agresji wobec uczestników pierwszomajowych manifestacji. Jej istnienie sprowadza się do atakowania wszystkiego, co wiąże się z tradycją i współczesnością polskiej lewicy – grzmiał w Sejmie ówczesny poseł SLD Bogdan Lewandowski.

Równocześnie lewica zapowiedziała delegalizację działającego głównie w zachodniej Polsce  RAAK. Jednak na deklaracjach się skończyło. Odpowiedni wniosek nigdy do sądu nie trafił. Obie organizacje zakończyły swoją działalność na początku XXI w.

Kilka lat wcześniej Piotr Ikonowicz, wówczas lider Polskiej Partii Socjalistycznej, starał się o delegalizację Narodowego Odrodzenia Polski. Bezskutecznie. Z kolei w 1997 r. Paweł Czyż, wówczas działacz KPN, wystąpił do sądu o delegalizację Związku Komunistów Polskich „Proletariat", partii nawołującej do przeprowadzenia rewolucji komunistycznej. I w tym wypadku wniosek okazał się bezowocny.

„Proletariat" oficjalnie zakończył działalność w 1999 r. W 2002 r. jego działacze powołali Komunistyczną Partię Polski. W jej statucie napisano, że jest partią marksistowsko- -leninowską.

Ale i sam SLD przez krótki czas stał wobec groźby delegalizacji. Już po aferze Rywina wniosek o nią zapowiadało PiS. –  To środowisko udowodniło, że nie jest europejską socjaldemokracją, tylko grupą, która najpierw służyła obcej władzy w Polsce, a potem, funkcjonując w demokracji, postanowiła się bogacić niezgodnie z prawem – argumentował Jarosław Kaczyński w 2004 r. w Kielcach.

Ale po wygranych w 2005 r. wyborach parlamentarnych PiS o swoim zobowiązaniu zapomniało.

Potem padło na Samoobronę. W 2007 r. ówczesny marszałek Sejmu Marek Jurek złożył do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o sprawdzenie legalności działań tej partii. Chodziło o  weksle in blanco podpisywane przez kandydatów Samoobrony podczas kampanii wyborczej. TK sprawę umorzył, uznając, że nie narusza to art. 13 konstytucji.

Lewica nie pozostała dłużna. W 2011 r. SLD zapowiedziało „podjęcie starań" o delegalizację PiS. W maju ubiegłego roku rozpoczęcie akcji zbierania podpisów pod takim wnioskiem zapowiedział też Janusz Palikot. – PiS to faszyzacja życia publicznego – mówił. Ostatecznie żadne z lewicowych ugrupowań takiego wniosku nie złożyło.

– Generalnie rzecz ujmując, w miejsce stowarzyszenia czy partii, która zostałaby zdelegalizowana, bardzo łatwo założyć nowe ugrupowanie o nieco innej nazwie. Więc takie działania nie przyniosłyby pozytywnego skutku. Ważniejsze jest wzmacnianie społeczeństwa obywatelskiego niż zakazywanie działania danej partii czy stowarzyszenia – komentuje Ryszard Piotrowski.

„Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa" – głosi art. 13 przyjętej w 1997 r. Konstytucji RP.

Miał on zapobiec reanimacji i funkcjonowaniu w boleśnie dotkniętej przez dwa totalitaryzmy Rzeczypospolitej ruchów neofaszystowskich i komunistycznych. W praktyce stał się narzędziem do zbijania kapitału politycznego.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Polityka
Sondaż: Czy Polacy wierzą w zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach?
Polityka
Głosował za obniżeniem składki zdrowotnej. Senator Piotr Woźniak wyrzucony z klubu Lewicy
Polityka
Sondaż: Partia Razem w Sejmie. Przekroczyła próg wyborczy, goni Nową Lewicę
Polityka
Biegacz w błocie i znajomy Donalda Tuska. Ujawniamy, kto wymyślił obchody koronacji Chrobrego
Polityka
Sikorski reaguje na słowa Dudy ws. Ukrainy. „Odradzam”