I żeby nie było, nie jest to tylko jego podejście do rzeczywistości. Identycznie, tyle że z drugiej strony, rozumują liczni liberalni politycy i liderzy opinii w USA. Fakty nie miały znaczenia, gdy krytykowano Trumpa za rozdzielanie rodzin imigranckich, choć jako żywo dokładnie to samo robił Barack Obama (a prawdopodobnie będzie robił także Joe Biden). W Polsce jest dokładnie tak samo. Nie ma znaczenia, kto w danej sprawie ma rację, kto przedstawia lepsze argumenty, ani nawet to, jakie są fakty. Istotne jest to, po której jesteś stronie, w której bandzie walczysz, jakie plemię reprezentujesz. Najwyższą wartością pozostaje zaś odpowiednie odczytywanie aktualnych emocji tego plemienia, zrozumienie, jaka jest mądrość etapu i wychwycenie – nie zawsze wystarczająco jasno sformułowanego – przekazu dnia. Lojalność wobec plemienia, własnej grupy, lidera politycznego staje się wartością najwyższą, niemal jak w średniowieczu wierność feudalnemu zwierzchnikowi. Myślenie, a już tym bardziej samodzielne myślenie nie jest dobrze widziane, bo przecież plemię, a w zasadzie uosobienie owego plemienia, jakim jest lider (niekiedy z jego braku jakaś forma „mądrości zbiorowej"), wie lepiej. A jego krytyka to zbrodnia niewybaczalna.




I jak w średniowieczu ponad zwaśnionymi seniorami znajdował się cesarz i papież, tak teraz – mając świadomość, że nic nigdy nie powtarza się tak samo – mamy właścicieli globalnych korporacji medialnych, a konkretniej Twittera, Facebooka i Google'a. To oni decydują, kto może, a kto nie może kontynuować działalność. Oni – ani niewybieralni przez nikogo, ani przez nikogo nie kontrolowani, mogą nie tylko drobną zmianą algorytmu zmieniać losy debaty, ale nawet – jednym skinieniem – wyeliminować lidera potężnego państwa z debaty. I nikt im nic nie może zrobić. Oni są poza zasięgiem normalnych praw i zasad. I nawet jeśli ktoś uważa, że Trump został zablokowany słusznie, to warto zadać pytanie, czy rzeczywiście tak często posługujące się niemoralnymi działaniami globalne korporacje są najbardziej utytułowane do tego, by wydawać osądy moralne i polityczne? Zwróciła na to uwagę nawet Angela Merkel, którą akurat o przesadną sympatię dla Donalda Trumpa trudno podejrzewać.

Oczywiście wciąż słyszymy, że politycy poradzą sobie z tymi problemami. Jednak – może za dużo książek o historii czytam – jakoś w to nie wierzę. Kryzys gospodarczy, z jakim przyszło nam się już mierzyć, rozchwianie sceny światowej polityki, koniec globalnego status quo, a wreszcie błyskawiczna zmiana modelu komunikacji (na model nie-komunikacji) sprawiają, że procesu zmiany nie da się kontrolować. Wiele wskazuje więc na to, że czeka nas rzeczywiście „nowe, wczesne średniowiecze". Wieki wcale nie tak ciemne, ale pełne walki, sporu i z wyłaniającym się dopiero nowym status quo. Wątpliwe jednak, czy będzie ono, przynajmniej w Europie, jeszcze chrześcijańskie.