Ile potrzeba czasu, by rzeczywistość zasłużyła na powieść? Jak długo muszą stygnąć wydarzenia w naszej pamięci? Dekadę? Dwie? A może starczy rok, kilkanaście miesięcy? Jak opisywać to, co wszyscy znają, co wszyscy widzieli, choć różnie interpretują? Jak stworzyć dzieło, a nie dokudramę czy rekonstrukcję historyczną?
Najlepsza proza o strajku w Stoczni Gdańskiej wyszła spod ręki Janusza Głowackiego na jesieni 1980 roku, zaraz po sierpniowym strajku, i od 40 lat nie powstało w literaturze nic ciekawszego niż ta krótka powieść „Moc truchleje". Historia szeregowego stoczniowca upadlanego na przemian przez tajniaków bezpieki i dyrekcję stoczni. Coś się jednak zacina w tej maszynie upokorzenia, a facet z konfidenta i prowokatora wyrasta na ważną postać strajku, odzyskując w ten sposób godność – swą osobistą, ale przecież nie tylko swoją; na tym polega uniwersalność sztuki.
Jak niewiele trzeba było czasu, byśmy doczekali się niezliczonej masy dzieł poświęconych wojnie w dawnej Jugosławii – po 30 latach od rozpętania tamtego piekła nie starczyłoby miejsca w jednym mieszkaniu na książki i płyty z filmami o tragicznej epoce. Albo Amerykanie; sześć lat po 11 września 2001 roku. Don DeLillo wydaje znakomitą powieść „Spadając". Dwa lata wcześniej Jonathan Safran Foer wydaje swoje „Strasznie głośno, niesamowicie blisko". Każdy na swój sposób zmierzył się z tą wielką traumą, narodową, ale dla nowojorczyków też bardzo osobistą. Z sukcesem, podkreślmy, bo to świetne książki.
Prowokacja dla najedzonych
Od katastrofy smoleńskiej minęło 11 lat. Dużo to czy wciąż zbyt mało? Jest jeszcze za wcześnie czy, może przeciwnie, za późno, i wkroczyliśmy w fazę postsmoleńską (było, minęło). Czy można już traktować Smoleńsk i lawinę wydarzeń, które za sobą ta katastrofa pociągnęła, jako literacką tkaninę? Czy artysta ma prawo? Czy godzi się? – ktoś spyta przejęty patosem.
A to nie tak działa. Śmiały artysta nie pyta, tylko bierze. Paru takich na szczęście już było. Obwąchiwali, opukiwali, krążyli wokół tematu, próbując wymacać smoleńską bliznę i dobrze odczytać pamięć tamtych dni na Krakowskim Przedmieściu – uniesienie serc, podniosły nastrój żałoby, a zaraz potem starcie cywilizacji, dwóch pomysłów na Polskę w XXI wieku. Starcie, które po dekadzie wróciło na ulice, tylko że prześmiewcze okrzyki „Gdzie jest krzyż?" zastąpiło prostsze „Wyp...". Czy to ta kolejna wojna, czy wciąż ta sama, niezakończona od 11 lat? Zdawałoby się, że nie ma lepszych okoliczności historii, by coś powiedzieć o naszej krainie i zamieszkujących ją ludziach – starczy tylko odrobina talentu, pracy i Wielka Powieść o Polsce gotowa. A jednak to nie takie proste.